Ambient lekiem na całe zło? Ośmiogodzinny koncert w łóżku, szpitalny pokój relaksacyjny i inne sposoby terapeutycznego wykorzystania tej muzyki
Korzystne oddziaływanie muzyki na naszą psyche to dosyć dobrze zbadany temat. Wydaje się, że ambienty mogą być szczególnie predestynowane do występowania w terapeutycznej roli. Lista dolegliwości, na które kojąco działają takie dźwięki, jest coraz dłuższa – od redukcji bólu u pacjentów po operacjach chirurgicznych aż po łagodzenie behawioralnych i afektywnych objawów związanych z demencją. Zupełnie nas to nie dziwi.
Sztandarowe dzieło tego gatunku, „Music for Airports” Briana Eno, jest przez niego określane jako muzyka „przeznaczona do wywoływania spokoju ducha i przestrzeni do myślenia”.
Sam Eno dostrzegł jej leczniczy potencjał. W ramach projektu Quiet Room, we współpracy ze Szpitalem Montefiore w Wielkiej Brytanii, stworzył muzyczną instalację – pokój zaprojektowany tak, by pomóc pacjentom wejść w stan głębokiego relaksu podczas szpitalnej rekonwalescencji.
W mocno obrazowy sposób kojące działanie tej muzyki opisuje bohater minidokumentu Noisey, Ryan Bassil. W tym wypadku, eteryczne przestrzenie charakterystyczne dla ambientu stanowią dla niego broń w walce z atakami paniki.
Tym właśnie jest ambient – ogromną przestrzenią, którą możemy bez pośpiechu eksplorować i przyglądać się w niej swojemu wnętrzu. Nic dziwnego, że nauka potwierdza jego potencjał terapeutyczny.
To radykalnie różne od dominujących obecnie tendencji związanych m.in. z popularnością platform streamingowych. Ich format niemalże wymusza na artystach konieczność tworzenia krótkich, zwartych kompozycji, mających skutecznie zawalczyć o uwagę słuchacza – to właśnie one mają dużo większą szansę, by zapaść w pamięć i spowodować, że po jednym odsłuchaniu ten będzie chciał zaraz wcisnąć „replay”. Ambienty stoją na drugim biegunie. Nie ma więc sensu postrzegać ich w tych samych kategoriach, jakimi oceniamy wszystkie te skondensowane utwory (oczywiście nie wartościując negatywnie takich form muzycznych), które przemkną na chwilę przez naszą playlistę na Spotify niczym obrazy za oknem podczas jazdy pociągiem. Bardziej niż owe krajobrazy podziwiane przez ułamki sekund, muzykę ambientową można porównać do sytuacji, w której po prostu wysiadamy z danego pojazdu i zaczynamy przechadzać się po napotkanej przestrzeni. Przyjmując taką perspektywę, być może okaże się, że czeka nas wyjątkowe doświadczenie estetyczne, a nawet terapeutyczne.
Koncept ten do granic możliwości rozwinął kompozytor Max Richter. W projekcie „Sleep” odtwarza na żywo swój album o tym samym tytule trwający – uwaga – 8 godzin, czyli mniej więcej tyle, ile potrzeba ludzkiemu organizmowi do regeneracji podczas snu. Koncerty, które dawał ze swoim zespołem, trwały dokładnie tyle – 8 godzin, bez przerwy. Co więcej, dla wszystkich przybyłych, zamiast standardowych krzeseł, rozstawione były… łóżka. Taki format występu, choć bez wątpienia wycieńczający dla artystów, widzom dał szansę na obcowanie z muzyką i sobą zupełnie poza bieżącymi sprawami, by w otuleniu ambientowych dźwięków (oraz koców) oddać się wewnętrznej eksploracji albo po prostu zasnąć.
Richter stworzył tym samym bezpieczną przestrzeń wymykającą się szaleńczemu rytmowi współczesnego, wielkomiejskiego świata.
Niektóre z koncertów odbyły się w miejscach wyjątkowo zachęcających nie tylko do tych wewnętrznych podróży – jak choćby wielki park w Los Angeles, po którym można się dowolnie przechadzać w trakcie 8-godzinnego performensu. Jeśli jeszcze nie jesteście za pan brat z ambientami, podrzucamy wam listę 50 najlepszych albumów z tego gatunku według Pitchforka. Sporo, ale hej, przecież na ambient akurat musimy mieć czas, prawda? A jeśli nie wierzycie niczemu, co nie jest poparte źródłem naukowym, to tutaj macie playlistę 10 najbardziej relaksujących utworów stworzoną w wyniku badań empirycznych. Nie ma co się łudzić, jeśli chodzi o relaksację, król jest tylko jeden – i jest to ambient.
Tekst: Przemysław Pstrongowski
Zdjęcie główne: Patrick T. Fallon