Czy skuteczna walka ze zmianami klimatu wymaga obalenia… kapitalizmu? Tak sugerują niektórzy eksperci
Niedawne globalne protesty młodzieży przeciwko zmianom klimatu pokazały, że dla dorastającego właśnie pokolenia będzie to pewnie jeden z najbardziej angażujących społecznie tematów. Zarzewiem akcji była aktywność zaledwie 16-letniej Szwedki, Grety Thunberg, która podjęła rękawicę z dorosłymi politykami i swoją nieustępliwością (okraszoną nominacją do pokojowej nagrody Nobla) zainspirowała uczniów oraz studentów na całym świecie do masowych protestów (ostatecznie w ponad 2 tys. miejsc).
Czy jednak rzeczywiście ta niezwykle efektowna reakcja ze strony młodych ludzi w świecie oplecionym polityczno-ekonomicznymi zależnościami ma szansę coś zmienić? Ciekawe światło rzucił na ten problem publicysta „The Guardian” Phil McDuff, który w swoim artykule zwrócił uwagę, że młodzi domagają się od pokolenia rodziców wzięcia odpowiedzialności za przyczynienie się do pogarszającego się stanu Ziemi i podjęcia działań, które mają temu zaradzić.
Służyć ma temu między innymi specjalny program określany mianem Zielonego Nowego Ładu, którego celem jest stopniowe zreformowanie światowej gospodarki w taki sposób, by jej struktura była ukierunkowana na odnawialne źródła energii, niwelowanie udziału paliw kopalnych czy ukrócenie wpływów różnych grup przykładających rękę do zanieczyszczania środowiska.
Problem jednak w tym, że aktualne grupy interesu, będące ekonomicznymi beneficjentami bieżącego gospodarczego rozkładu sił, na wiele mniej lub bardziej wyrafinowanych sposobów są zmuszone zwalczać te działania, by utrzymać się na czele. Green New Deal nazwane zostało nawet „zakamuflowanym marksizmem” czy „koniem trojańskim”.
Tym samym dochodzi do absurdalnej sytuacji, w której motywowani troską o planetę ludzie chcący zmian często natrafiają na bezwzględną niechęć, krytykę i inne formy dyskredytacji ze strony osób na najwyższych stanowiskach.
McDuff wyszczególnia dwie główne płaszczyzny konfliktu. Pierwsza, bardziej niebezpieczna, bo związana z ekonomią, to wspomniane powiązania polityków czy przedsiębiorców z grupami wpływów. Problem zmiany klimatu jest wówczas bagatelizowany na przeróżne sposoby przez jednostki manipulujące opinią publiczną tak, by nie naruszyć aktualnego ekonomicznego status quo. Przykładem jest choćby zmuszona do odejścia belgijska minister środowiska, która sugerowała niedawno, że za protestami stoją jakieś tajemnicze, konspiracyjne, zorganizowane siły. Druga to ambicja i troska o reputację, czyli przekonanie osób o ugruntowanej renomie w debacie publicznej, że ich dotychczasowa działalność jest niejako samopotwierdzeniem tego, że działają słusznie, a w efekcie nie dopuszczają do siebie głosu osób chcących zmian.
Dobrym przykładem jest tu senator Dianne Feinstein, która wprost powiedziała zmartwionym stanem planety dzieciom, zachęcającym ją do poparcia Zielonego Nowego Ładu, że wie, co robi i że zajmuje się polityką od ponad 30 lat. Tymczasem walka o to, by w najbliższym czasie nie nastąpił globalny wzrost temperatury wyższy niż o 1,5 stopnia Celsjusza trwa.
Według McDuffa prowizoryczne rozwiązania, takie jak choćby podatek węglowy, niczego nie zmienią, gdyż reorganizacji wymaga cały system.
Dopóki ludzie w rejonach biednych nie będą w stanie żyć we względnie cywilizowanych warunkach, dopóty będą stale szukać sposobów, by jakoś sobie radzić. Najczęściej właśnie kosztem klimatu, czemu sprzyja zresztą cały globalny system dystrybucji dóbr. Tylko czy bieżące więzy ekonomiczne, blokujące bardziej spektakularne działania na większą skalę, można w ogóle jakoś skutecznie i nieinwazyjnie rozsupłać?
Tekst: WM