Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Związki partnerskie tak, ale małżeństwa tej samej płci są bez sensu nawet z językowego punktu widzenia

Wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE, stwierdzający, że małżeństwo jest związkiem dwóch osób, niezależne od ich płci jest precedensowy i może nieść za sobą konsekwencję prawne przekładające się na sytuacje w konserwatywnie usposobionych krajach członkowskich. To także kolejna okazja do debaty na ten temat. Jednak żeby znów nie zapętlić się na tym samym, warto spojrzeć na tę sprawę trochę od innej strony.
.get_the_title().

Od wtorku huczy odnośnie precedensowego wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE, w którym orzeczono, że małżeństwo jest związkiem dwóch osób, niezależnie od płci. Oznacza to, że państwa członkowskie nie mogą naruszać swobód swych obywateli, odmawiając prawa do pobytu ich homoseksualnym małżonkom. Wyrok nie ma mocy ingerowania w ustawodawstwo i zmuszenia poszczególnych państw UE do wprowadzenia małżeństw osób tej samej płci. Jednak środowiska konserwatywne biją na alarm, wieszcząc, że jest to wprowadzanie liberalnego prawa tylnymi drzwiami. Po drugiej stronie barykady, nie słychać – o dziwo – odpalanych korków od szampana, co poniekąd potwierdza obawy konserwatystów, wszak droga jeszcze długa, ale już wsadzono nogę w drzwi, które prowadzą do tego celu.

Sprawa dotyczy konkretnej sytuacji, mianowicie związku obywatela Rumunii, Adraina Comana, z Amerykaninem, Robertem Clabournem Hamiltonem. Panowie poznali się w 2002 w Nowym Yorku, a pobrali się w 2010 w Brukseli. Żyją razem, problem w tym, że chcą mieszkać ze sobą w Rumunii, tam gdzie mają większość rodziny i przyjaciół. Jednak Bukareszt nie honoruje ich związku i nie pozwala przebywać Hamiltonowi na swoim terytorium dłużej niż trzy miesiące, bo nie znajduje ku temu podstawy.

Możliwość formalnego usankcjonowania związku jest bez wątpienia najważniejszym problemem prawnym, z którym borykają się homoseksualne pary w państwach o konserwatywnym usposobieniu. Na marszu równości kolokację “związki partnerskie” można usłyszeć odmienioną przez wszystkie przypadki. Społeczeństwo jest jednak spolaryzowane. Z jednej strony mamy zatwardziałych reakcjonistów, którzy nie zamierzają ustąpić ani na jotę, za to znajdujący się po drugiej stronie barykady wyzwoleni zdają się walczyć o pełną pulę. Niestety, ten konflikt dawno obrósł już w spór ideologiczny, w którym tracimy z widoku to, co jest w nim najważniejsze.

A najważniejsze w tym całym sporze jest umożliwienie ludziom życia według ich potrzeb i przekonań. Tego nie osiągnie się poprzez uporczywe okładanie się ze skrajnych pozycji.

Nie znam rumuńskiej specyfiki, nie wiem na ile możliwe jest pogodzenie dwóch sprzecznych stanowisk i zwaśnionych grup, za to wiem, że Polska była jedynym państwem w Europie, w której homoseksualizm nigdy nie trafił na listę rzeczy prawnie karanych.

Choć to zamierzchła historia, bo w liberalizacji prawa pod tym kątem daliśmy się przegonić wielu innym narodom, to stanowi przecież fundament, na którym możemy budować porozumienie.

Konflikt, z którym mamy do czynienia w Polsce jest kolejną odsłoną usilnego przekładania zachodnich norm na nasz grunt, gdzie obowiązują przecież nie tylko inne prawa i zwyczaje, ale także… język. I właśnie język jest pierwszą przeszkodą na drodze do porozumienia.

Mąż + Żeń + Stwo

Jako osoba o liberalnych poglądach, mam problem z testami służącymi określeniu orientacji politycznej. Większość z nich jest tłumaczona z angielskiego i we wszystkich trzeba odpowiadać na pytanie o stosunek do małżeństw osób tej samej płci. Za każdym razem, zgodnie z moim przekonaniem, zaznaczam więc, że jestem temu przeciwny, będąc zarazem gorącym orędownikiem możliwości zawierania związków partnerskich. Bo małżeństwo jest związkiem męża i żony, mówi to sama etymologia tego słowa, jeszcze bardziej dobitnie w przypadku innych języków zachodniosłowiańskich (Słowacy i Czesi mówią: manželstvo). Tutaj nie ma nawet pola do dyskusji. Na tym etapie testów, algorytm za każdym razem klasyfikuje mnie do grona konserw. Podobnie jest także w prawdziwym życiu, gdzie co rusz dynamika publicznej debaty zmusza nas do rozdzierania szat w imię bezsensownego dylematu i okopywania na jednej z dwóch wybranych pozycji. Poniekąd, jest tak i też tym razem.

Nasza kultura, o czym coraz śmielej przekonują kolejne naukowe odkrycia, trwa wiele tysięcy lat. Przez ten czas udało się zachować zwyczaje i język, które stały się powiernikiem dawnych mądrości. I ta mądrość, ukryta w pięknym języku polskim mówi nam wyraźnie, że małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny. Związkiem, który w naszej kulturze otoczony jest specjalną czcią. Nic dziwnego, wszak gdyby nie ta specjalna cześć, owa kultura nie przetrwałaby tak długo. W walce o słuszne postulaty umożliwienia ludziom godnego i oficjalnego zawarcia związku w majestacie prawa, choćby i pomiędzy ludźmi tej samej płci, należy pamiętać o tych, dla których ta stara, wynikająca z naszej kultury mądrość, jest ważna. Oni również mają swoje racje. Domagając się słusznych, skądinąd, ustępstw oraz poszerzenia wrażliwości, sami musimy być gotowi zarówno na jedno i drugie.

Polski mariaż

Tej rozterki nie zrozumieją osoby osadzone przede wszystkim w anglosaskim obszarze kulturowym. Dla nich małżeństwo jest odpowiednikiem angielskiego marriage, słowa, które wprawdzie oznacz to samo, jednak nie składa się w sposób tak wyraźny z odniesień do męża i żony. To pojęcie, w wydaniu zachodnioeuropejskim nie niesie w sobie dodatkowej treści. Treści, która jest za to wyraźnie zaznaczona w zachodniosłowiańskim “małżeństwie”.

Polskie homoseksualne pary nie mają szans na to, by kiedykolwiek zawrzeć małżeństwo, tak jak ślimak, nigdy nie będzie rybą. Mogą się jednak starać o prawo do mariażu. Takie słowo, w języku polskim zresztą istnieje i oznacza, uwaga: „1. żartobliwie lub ironicznie: małżeństwo; 2. książkowo: związek dwojga ludzi; 3. połączenie, scalenie” (za sjp.pl).

Dla wielu to tylko czcze gadanie i łapanie za słówka. Ale od słów wszystko się zaczyna i mają one prawdziwe przełożenie na realne życie. Przeciwnicy małżeństw homoseksualnych trzymają w ręku silne argumenty, w postaci słownika i konstytucji, która w sposób jasny określa, że to związek mężczyzny i kobiety. Jednak nie stanowią oni jednorodnej grupy. Wśród nich, znajdują znajdują się też osoby, które nie są bynajmniej żadnymi przeciwnikami poszanowania praw obywatelskich osób nieheteronormatywnych. We wspomnianych wcześniej testach opowiadają się przeciw, bo darzą szczególną czcią instytucje małżeństwa, a także wiedzą, co to pojęcie tak naprawdę oznacza.

Zresztą podejrzewam, że większości gejów i lesbijek jest wszystko jedno, jak ich związek będzie się nazywał. Byle był godny i uznany przez państwo, w którym żyją. To media zupełnie niepotrzebnie uciekają w wysokie tony i skupiają się na zapętlaniu nam wciąż tego samego sporu o jedno słowo.

Nawet – uważany za pisowskiego – konstytucjonalista Kamil Zaradkiewicz na swoim twitterowym profilu stwierdził, że ustawa zasadnicza RP nie stoi w sprzeczności z ewentualnymi zmianami w prawie odnośnie związków partnerskich. Przestrzeń do porozumienia jest, trzeba tylko otworzyć głowy po obu stronach ideologicznej połajanki. I uważać na słowa, bo wygląda na to, że spór jaki się toczy wokół, to w dużej mierze klasyczne… lost in translation.

PS. Pod tekstem pojawiło się sporo komentarzy, polemizujących z nim pod kątem językoznawczym. Małżeństwo ma pochodzić nie od męża i żony, ale od starogermańskiego “mal” – mówią. Fakt, podręczniki wydają się być tutaj jednoznaczne, choć wszystkie wspominają zaledwie o hipotezach. Językoznawstwo nie jest nauką ścisłą, wolną od przekonań i założeń początkowych. Powstało w czasie, w którym Polski i innych słowiańskich państw nie było na mapie, za to prym wiodła w nim nauka niemiecka – pruska i austriacka, która została mocno upolityczniona. To wtedy powstały koncepcje czyniące z Germanów potomków zdobywcy Indii, to z takiej koncepcji czerpał Hitler roszcząc sobie prawa do podboju świata. Dziś – gdy dostaliśmy sporo innych danych z interdyscyplinarnych badań – wiemy już, że to germańskie panowanie nad Europą to tylko przesąd. Języki germańskie, jak się okazuje, są kreolskie, czerpały więc z innych narzecz i lepiły swój słownik z tego co zasłyszały. Słowiańskie zaś powstały znacznie wcześniej. Zresztą wystarczy spojrzeć na fleksyjność języka polskiego i znaczenie poszczególnych sylab składających się na słowa, by przekonać się, że są w dużym stopniu pierwotne. Tak twierdzi chociażby jeden z najwybitniejszych językoznawców – Mario Alinei. W tym świetle należy inaczej spojrzeć na całe językoznawstwo, które z przyczyn z gruntu politycznych i wynikających z nich przesądów – zawsze ignorowało słowiański trzon. A że teoria o pochodzeniu małżeństwa od starogermańskiego mal i greckiego gene jest fałszywa, świadczy przytoczony przeze mnie przykład czeskiej wersji tego słowa, gdzie mamy zachowany bardzo wyraźny trzon oznaczających w językach indoeuropejskich: mężczyznę. Jeśli przytaczane tu definicje miałyby być prawdziwe, to podobieństwo pomiędzy polskim małżeństwem a czechosłowackim manželstvem byłoby wyłącznie przypadkowe. A przecież wiemy, że to niemożliwe.

Tekst: Szymon Woźniak

FUTOPIA