Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Jak zostać gwiazdą muzyki w dzisiejszych czasach?

Przyglądamy się, jakie strategie obierają dziś artyści, by w dobie ogromnego rozdrobnienia gustów i oczekiwań zadowolić swoich odbiorców.

– 'Nie masz ambicji, żeby być jak Pink Floyd, jak Chopin?’. – 'Nie’. Taki oto absurdalny dialog odbył niegdyś z gospodarzem programu Kuba Wojewódzki popularny Norbi. I choć wydaje się, że to kompletna bzdura, w gruncie rzeczy rozmowa idealnie oddaje specyfikę dzisiejszych czasów w zakresie tworzenia i odbioru sztuki, w tym muzyki. Rozdrobniona na ogrom baniek informacyjnych współczesność wymaga bowiem od artystów przyjmowania przeróżnych strategii, by zaciekawić mocno zdywersyfikowaną pulę odbiorców i jeszcze jakoś z tego wyżyć.

Prześledźmy więc wspólnie, jakie dominują aktualnie podejścia w tej niełatwej (a czasem, co pewnie trochę niesprawiedliwe, ale takie mamy czasy – bardzo łatwej) drodze do bycia kimś ważnym na muzycznej mapie i jakimi możliwościami oraz zagrożeniami są obarczone.

Tylko artysta głodny to artysta płodny? Absolutnie nie!

Idealistyczne, klasyczne podejście – jakość, talent, niezależność, autorski język/styl

Zacznijmy od modelu wymarzonego, czyli: 'mamy szerokie horyzonty, głęboką wrażliwość i gramy to, co w pełni nas wyraża, a do tego jeszcze dobrze na tym zarabiamy i, jeśli nie chcemy, nie musimy nawet wchodzić we flirt z mainstreamem’. Można? Oczywiście, że można, choć, nie ukrywajmy, trzeba mieć zarówno trochę szczęścia, jak i być naprawdę dobrym, by dało się z tego żyć. Albo mieć przy okazji nosa do kreatywnego marketingu. Nawet jedne z najwybitniejszych współczesnych zespołów, jak choćby Black Country, New Road czy Viet Cong (przemianowany potem na Preoccupations), mają przecież w CV epizody finansowej bessy.

Ba, tych drugich czasem ledwo było stać na paliwo podczas tras, a koszt wynajęcia pokojów w hotelu czy posiłków cudem pokrywały wpływy z Bandcampa. Sprawy nie ułatwia też gigantyczna konkurencja – w dobie takiej dostępności tworzenia i ogromu niezależnych dystrybutorów tak naprawdę każdy może wydawać muzykę, a wolny czas słuchaczy jest przecież ograniczony. Prowadzi to do sytuacji, w których obiektywnie wybitne pod względem technicznym zespoły obrastają wręcz swoim kościołem w kolejnych (często hermetycznych) niszach, ale mają problem z przekroczeniem bram głównego nurtu. The Wrens, Swans, Gang Gang Dance, black midi, Oneohtrix Point Never czy Julia Holter to tylko pierwsze z wielu przykładów.

Często bardzo ważny jest też kontekst, który jest w stanie zwrócić nagle oczy szerszej publiczności na dorobek danego artysty – tak było chociażby w przypadku dramatycznych płyt Phila Elveruma (Mount Eerie, The Microphones), którym rozgłosu nadało bardzo smutne wydarzenie, jakim była śmierć żony muzyka, Genevieve, w młodym wieku.

A przecież ci wyżej wymienieni to już ścisły top of the top, więc co mają powiedzieć wykonawcy trochę mniej zdolni, ale ambitni i mający swoje ideały? Na szczęście wszystko to wcale jednak nie oznacza, że 'artysta głodny to artysta płodny’ i że jedyną alternatywą dla tworzenia własnych mikroarcydzieł jest robienie tego 'po godzinach’, licząc, że w końcu chwyci i że wpływy z koncertów, streamingu czy ewentualnej sprzedaży płyt zaczną zwyżkować.

fot.: The Wrens (Pitchfork)

Ubranie prawdziwej sztuki w przebojowe szaty to jedna z najciekawszych artystycznych dróg!

Świeżość wsączana w mainstream, czyli i wilk syty, i owca cała

Czy muzyka mainstreamowa jest zła? Ależ skąd! I w niej znajdziemy ogrom wspaniałych produkcji, tyle tylko, że na każdą z nich przypadają pewnie (na to kwitów nie mamy) ze dwie kiepskie. Niemniej, przestrzeń docierania do masowego słuchacza to, gdy ma się swój styl, fenomenalne miejsce do łączenia własnej wizji muzyki z językiem już przystępnym i przebojowym, ale jeszcze zachowującym w sobie zalążek odwagi i eksperymentu. W ostatnich latach na ten zabieg pozwalało sobie przecież wielu cudownych artystów, że przypomnimy choćby tragicznie zmarłą Sophie, której bubblegum-bassowa, zwiewna, a przy tym niezwykle urozmaicona w zakresie użycia basu producencka wrażliwość wydawała się zupełnie nowym językiem, jaki może zawładnąć (i liczymy że wciąż zawładnie!) radiowo-zasięgowym graniem.

Z jej wyobraźni korzystała między innymi Madonna. Inny przykład to Arca, która również dokonuje transgresji w obrębie popu i okolic.

W podobnym duchu tworzy też chociażby nieobliczalny Yves Tumor.

Nie trzeba jednak przecież wcale przekraczać granic, by grać po prostu ciekawie. Ostatnie lata przyniosły nam całą rzeszę artystek i artystów – na świecie oraz w Polsce – którzy na swoich zasadach odświeżali i urozmaicali pop, soul, jazz, hip-hop i wszystkie najpopularniejsze estetyki. W tym pierwszy wypadku byli to choćby Jessie Ware, Annie, Sally Shapiro, Jenny Hval czy bardziej znani wykonawcy jak Charlie XCX, Dua Lipa bądź The Weeknd.

Wszystko jest tu kwestią odpowiednich proporcji, zachowania przy drobnych kompromisach własnej tożsamości, ewentualnej współpracy z właściwym producentem, a przede wszystkim poczucia komfortu w tym mitycznym 'byciu artystą’, a nie produktem.

fot.: discotech.me

A co, gdyby po prostu występować i nie zaprzątać sobie głowy nagrywaniem czegoś ponad normę?

Zdolni (lub mniej) twórcy, którzy świadomie hołdują oczekiwaniom rynku, bo to się opłaca

I tutaj wraca cytat z przywołanego wcześniej Norbiego. Rynek, listy przebojów, muzyka 'użytkowa’, radiowa, YouTube – wszystko to ma swoje sprawdzone schematy, w które im lepiej się wstrzelić, tym większa szansa na wizerunkowo-ekonomiczny sukces. Trzecią drogą jest więc schowanie dumy i artystycznych ambicji głęboko do kieszeni i ukierunkowanie się na taki właśnie cel – wymierny, materialny, rozpoznawalnościowy. A że cierpi na tym sama jakość? Cóż z tego. Zresztą te numery, których są tysiące i wszystkie brzmią niemal tak samo, abstrahując od dość banalnych sekwencji aranżacyjno-akordowych, pod względem samego dźwięku wyprodukowane są zazwyczaj akurat bardzo dobrze, w czym tkwi też ich sukces. Pal sześć, gdy duszę mainstreamowemu diabłu zaprzedają w ten sposób przeciętni warsztatowo, a po prostu sprytni pod względem kreacji własnego wizerunku wykonawcy. Trochę bardziej przykro robi się, gdy żadnych tak poważnie dobrych kompozycji nie mają twórcy obiektywnie niezwykle utalentowani. Weźmy choćby taką Edytę Górniak.

Jest niby 'One And One’ (życiowy highlight?), są niby jakieś pojedyncze single, w tym dawne 'To nie ja’, jednak nie znajdziemy w jej dorobku przebojów, których jakość stanowiłaby proporcjonalne odzwierciedlenie jej warunków głosowych. Ten kazus dotyczy niestety sporej części piosenkarzy i zespołów z polskiej sceny – zwłaszcza tych, których rokrocznie można obserwować na różnych Sylwestrach Marzeń i tym podobnych wydarzeniach. Weźcie, szanowni, zdolni przecież, Państwo, przykład ze skrzącej kreatywnością Moniki Brodki!

Z drugiej strony nasza muzyka rozrywkowa ma się na szczęście świetnie i nie potrzeba wytężonej archeologicznej pracy, by dokopać się do jej pozytywnych przejawów. Gigantyczny mainstreamowy potencjał (i to z zachowaniem autorskiego dźwiękowego rysu!) mają choćby Rycerzyki, Kinga Miśkiewicz, Julia Marcell, Rebeka, Rosalie, Baasch, Kamp! i setki, jeśli nie tysiące, innych – o takiej muzyce możecie czytać u nas zazwyczaj.

Jakie składy na start polecamy jeszcze? Sprawdźcie np. tutaj i tutaj.

fot.: Festival Polonaise

Oto nowa rzeczywistość, czyli jak z amatora w moment stać się muzyczną gwiazdą.

Muzyczni laicy (bądź profesjonaliści) korzystający z zasięgów i generujący duże liczby

Droga numer cztery jest chyba najbardziej kontrowersyjna, bo stoi pewnie ością w gardle bardzo wielu muzykom, zwłaszcza z naszego punktu pierwszego. I trzeba tu rozumieć zarówno ich (niewątpliwie moralnie słuszną) perspektywę, jak i fakt zmieniającej się wokół nas rzeczywistości, która umożliwiła takie zjawiska. YouTube, TikTok, Facebook i Instagram postawiły przecież świat na głowie i wykreowały ogrom nowych 'bohaterów’, którzy zawładnęli masową wyobraźnią – zwłaszcza młodzieży. Freak fighty w ramach federacji takich jak FAME MMA generowanym zainteresowaniem przewyższyły wydarzenia, w których biorą udział profesjonalni sportowcy, kwestą czasu było więc też aż twórcy, np. youtubowi, mający przecież w związku ze swoimi zasięgami duże zaplecze finansowe, zaczną wypuszczać muzykę, która będzie trafiać do ich milionowych publiczności. No i zaczęło się. Skupmy się chociażby na polskim poletku, choć trend jest uniwersalny. Bardzo dużego zamieszania na rynku narobiła m.in. płyta Ekipy – Frizowi trzeba oddać, że głowę do interesów ma niezwykłą.

Płyta miejscami nierówna, ale utrzymana na poziomie, który wstydu nie przyniósł. Dalej: jako Disco Marek swoich sił próbował Kruszwil, Boxdel wielu fanom kojarzy się jako masny ben, solowe nagrywki ma na swoim koncie m.in. Wersow, Kacper Blonsky czy owiany złą sławą Kamerzysta, który w generowaniu zasięgów żenująco żerował na nieszczęściu osób słabszych.

Piosenki doczekali się też choćby uczestnicy projektu Genzie.

Jak łatwo się domyślić: licznik odtworzeń w każdym z tych przypadków wybił na poziom największych gwiazd. Znak czasów.

fot.: allaboutmusic.pl

Co jeszcze? Talent show, kontrowersje, covery, podpinanie się pod trendy...

Inne, czyli każdy działający pomysł jest dobry!

Powyższe przykłady to oczywiście wciąż tylko pewien zarys najczęściej obieranych dróg. Sposobów na zaistnienie na rynku muzycznym jest, rzecz jasna, znacznie więcej:

– bycie projektem stricte koncertowym, z dopracowanym występem, który po prostu trzeba zobaczyć live (od festiwali dających okazję do pokazania się szerszej publiczności, po filharmonie),

– pójście do talent show, co zresztą dla wielu współczesnych gwiazd stanowiło fundament bieżących karier (bez umiejętności się nie obejdzie),

– świadome tworzenie w określonej niszy z pełną akceptacją zamkniętej grupy słuchaczy (muzyka klasyczna, odnogi elektroniki, jazz, inne eksperymentalne bądź specyficzne gatunki),

– tworzenie soundtracków do filmów, gier, audiobooków,

– posługiwanie się kontrowersją i/lub prowokacją (wartościową artystycznie i zwracającą uwagę na jakiś ważny problem lub mającą na celu wyłącznie zszokowanie i przykucie uwagi),

– nietypowe pomysły (np. postawienie na oryginalne teledyski – tak wypłynął np. w gruncie rzeczy przeciętny muzycznie zespół OK Go),

– mrówcza praca przez lata, która z bycia wieloletnim rzemieślnikiem pozwoli w końcu doskoczyć do poziomu rozpoznawalnego artysty,

– podpięcie się pod silną, prężnie funkcjonującą strukturę wydawniczą (np. polski hip-hop na YouTubie regularnie generujący duże liczby),

– korzystanie z dobrobytu featów i dogrywanie się u 'większych graczy’ lub zapraszanie ich do gościnnego udziału we własnych nagraniach,

– podpinanie się pod trendy (np. #hot16challenge),

– nagranie wartościowego coveru,

– świadome stosowanie środków, które przykują uwagę określonych grup fanów (np. retromania, remixy).

Uff. A to zaledwie pierwszy garnitur pomysłów. Jest więc bardzo wiele dróg, by zaistnieć i tylko od ich odpowiedniego wyważenia zależy końcowy sukces. A ten każdy artysta definiuje inaczej, co chyba jest w tej zabawie najpiękniejsze. Mimo wszystko, z pełnym szacunkiem do rzemieślników i audialnych ciekawostek, sobie i wam życzymy w najbliższych latach jak najwięcej muzyki najwyższej jakości. Takiej jak choćby świeżutkie, chwytające za serce 'midnight sun’ czy elektroniczna opera Pan Daijing.

fot.: muzyka.interia.pl
Tekst: WM

KULTURA I SZTUKA