Jak media społecznościowe uzależniły nas od dopaminy

Specjalistka od uzależnień mówi, że dziś wszyscy jesteśmy ćpunami, a smartfony to nasza heroina.
.get_the_title().

W ostatnich latach krytyka mediów społecznościowych przeszła już do mainstreamu. Afera Cambridge Analytica, pandemia fake newsów czy dokument ‘Social Dilemma’ (który jest obecnie dostępny za darmo na YouTubie) – to wszystko dobitnie uświadomiło nam, że jest się czego bać. Jednocześnie, choć większość z nas wie, że social media na dłuższą metę nie są dla nas dobre, wciąż nie porzucamy naszych kont, usprawiedliwiając się na różne sposoby: bo są nam potrzebne do pracy, bo tak się lepiej szuka eventów na mieście, bo zależy nam na dostępie do świeżych informacji. A może tak naprawdę chodzi po prostu o to, że jesteśmy uzależnieni od dopaminy, którą nam gwarantują? Dopamina, która nazywana jest też hormonem szczęścia, to substancja, która jest uwalniana przez komórki nerwowe w mózgu i w rdzeniu kręgowym. Gdy się pojawia, odczuwamy przyjemność.

Nic więc dziwnego, że chcemy powtarzać czynności, które powodują uwalnianie się dopaminy. A social media to wykorzystują.

Serio. Przypomnijcie sobie, jakie to uczucie, gdy wasze zdjęcie na Instagramie zgarnia mnóstwo serduszek. Czy nie motywuje was to do wrzucania kolejnych zdjęć?

fot. Sara Kurfeß / żródło: unsplash

Doktor Anna Lembke jest specjalistką od uzależnień i autorką książki ‘Dopamine Nation’. Stawia w niej tezę, że obecnie wszyscy jesteśmy do pewnego stopnia ćpunami, a smartfony są naszym odpowiednikiem heroiny. Dlatego staramy się je mieć zawsze w zasięgu ręki i zaglądamy do nich w każdej wolnej chwili – to, co dzieje się na ekranach, nas stymuluje i to niezależnie od tego, jaki portal społecznościowy akurat przewijamy.

Od początku wieku wzrosła ilość uzależnień behawioralnych, czyli takich, które nie wymagają żadnych substancji. Choć mamy coraz więcej rozrywek w zasięgu ręki, stajemy się coraz mniej szczęśliwi.

Z badań World Happiness Report wynika, że w przeciągu ostatniej dekady poziom szczęścia osób żyjących w krajach o wysokich dochodach znacząco spadł. Nie mamy czasu ani na refleksję, ani na bujanie w obłokach – nie dajemy sobie na to miejsca, bo siedzimy w telefonach. A jakie rzeczy są najbardziej uzależniające? Takie, przy których uwalnia się najwięcej dopaminy. A dopamina – jak już mówiliśmy – sprawia, że chcemy je powtarzać, powtarzać i powtarzać. Jest jednak jeden problem: homeostaza. Pod tą nazwą kryje się samoregulacja naszego organizmu. Jesteście w trakcie maratonu na Netfliksie i nagle oglądana rzecz zaczyna was niemożebnie nużyć? To właśnie homeostaza. – Nasz mózg kompensuje to, sprowadzając nas niżej i niżej – tłumaczy Lembke. Homeostaza sprawia, że to, co sprawiało nam ogromną przyjemność, dziś cieszy nas tak sobie, ale jednocześnie potrzebujemy bodźców, które w ten sposób dostajemy. Do tego dochodzi ciągła potrzeba natychmiastowej gratyfikacji i coraz mniejsza zdolność do skupienia się. Nasza uwaga jest więc rozproszona i zamiast skupić się na rozmowie w cztery oczy, nerwowo szukamy potencjalnych nagród. Brzmi okropnie, prawda? Tylko jak z tym wszystkim walczyć? Lembke poleca na początek zrezygnować ze smartfona na 24 godziny. Na początku będzie trudno, ale zobaczycie, że warto. A jeśli będziecie to powtarzać, wasz mózg się ‘zrestartuje’ i nie będzie się już domagał dopaminy płynącej z kolejnego maratonu z TikTokiem.

Zdjęcie główne: Camilo Jimenez/Unsplash
Tekst: NS

SPOŁECZEŃSTWO