Kim są „Julki z Twittera”?
Etymologia zwrotu jest dość prosta – Julia to w ostatnich dwóch dekadach jedno z najczęściej nadawanych polskim dziewczynkom imion. I to właśnie temu młodemu pokoleniu Z, dorastającemu w drugiej dekadzie XXI wieku, przyszło od najmłodszych lat żyć w globalnej wiosce mediów społecznościowych.
Przez to są pod szczególnie mocnym wpływem dominującej w internecie, mediach i sztuce masowej kultury amerykańskiej.
Obracanie się więc przez młode, progresywne światopoglądowo dziewczyny w środowisku anglojęzycznego Twittera musiało poskutkować zaangażowaniem się w tamtejszy mainstreamowy dyskurs – walkę z rasizmem w ramach Black Lives Matter, dyskusję o toalety używane przez osoby transpłciowe czy socjalizm spod szyldu Alexandrii Ocasio-Cortez.
Problem polega na tym, że żyjąc w Polsce i chcąc odnieść się do polskich tematów, korzystają z wzorców amerykańskich, co nieraz wychodzi koślawo i zabawnie. Ponadto ich posty nacechowane są silnymi emocjami, a nieraz też wulgarne i obraźliwe. Być może to drugie bierze się z niezgody na stan świata, który nie odpowiada ich nadziejom i oczekiwaniom. Owe „Julki”, czyli bardzo młode kobiety, po prostu boją się pozostawionej przez starsze pokolenia rzeczywistości, rządów prawicy w Stanach Zjednoczonych oraz Polsce i nie zamierzają się przed nimi korzyć. Biją więc pięściami w ścianę, jak najgłośniej i jak najdobitniej.
Należy też mieć na uwadze, że deprecjonowanie młodych kobiet w internetowym dyskursie publicznym nie jest jakimś novum. Przed „Julkami” były „kpopiary” oraz „k*biety” (z cenzurą, jakby był to wulgaryzm). „Kpopiary” były jednak zbyt wąskim pojęciem, bo wprost odnosiły się do fanek K-popu, a „k*biety” zaś za szerokim. Z tego powodu „Julki” być może zostaną z nami na dłużej.
Nie chodzi o mem
Czym jednak poczciwa „Julka” różni się od „Sebków” i „Januszy”? Gdy obśmiewani są ci pierwsi, wiąże się to z ich slangiem, grą w piłkę, okazjonalnie bójkami i ustawkami, gdy obśmiewani są ci drudzy – z połączeniem skarpetka i sandał, szyldozą, kombinatorstwem i wielkimi sumiastymi wąsami.
Gdy jednak chodzi o „Julki”, mowa jest przede wszystkim o poglądach, a te często dotyczą kwestii tożsamości płciowej, orientacji seksualnej czy rasizmu.
Nie chodzi tu więc o jakiś komiczny i swojski styl życia, lecz o kwestie fundamentalne i wciąż świeże na polskim gruncie. Na ogół wyśmiewane nie są jednak same poglądy, lecz sposób ich artykułowania i ich radykalny charakter. Przykładowo:
Zwrot m-word to kalka z anglojęzycznego n-word. Screen został szeroko wyśmiany właśnie z tego powodu oraz z cenzury przy słowie „Indianin”, przy czym przeoczone zostało, że krytyka obecności „W pustyni i w puszczy” na liście lektur jest zasadna, a polski „Murzyn” powinien powoli zanikać z użytku potocznego. Tak samo „rdzenny Amerykanin” jest określeniem niekontrowersyjnym, w przeciwieństwie do „Indianina”, który w Stanach Zjednoczonych odbierany jest różnie. Niemniej poglądy te uznawane są przez wiele osób za radykalne, więc gdy zestawi się je z tym wizerunkiem młodych, rzekomo nierozumiejących tematu kobiet, skutecznie obśmiewa się też sam pogląd.
To znaczy – przypisuje się ten pogląd do domeny skrajnych, wciąż niedojrzałych osób, które ponadto nie znają lub nie rozumieją polskich realiów.
Weźmy jednak na tapet inne przykłady:
oraz:
Te screeny również robią furorę w sieci. Tutaj mamy już raczej do czynienia z poglądami wypaczonymi – mizoandrią i klasizmem (ewentualnie ojkofobią). Oczywiście nie będziemy tego bronić i twierdzić, że nie ma tu nic nagannego. Celem tego tekstu jest jednak określenie, w jaki sposób poglądy te wykorzystywane są w narracji młodych środowisk konserwatywnych. Otóż poprzez zebranie zarówno wypowiedzi obraźliwych i wulgarnych, jak i wypowiedzi racjonalnych, acz kontrowersyjnych i radykalnych, pod jednym szyldem „Julek z Twittera” można zrównać je jako tak samo niemądre.
Chodzi o generalizację
Warto zauważyć, że te najbardziej wulgarne z przytoczonych tu tweetów nie cieszą się zbytnią popularnością ani uznaniem – mają niemal zerowy zasięg. I nie bez powodu, ponieważ same „Julki” nie są zbyt wpływowym elementem internetowego dyskursu, a ich najradykalniejsze poglądy zwyczajnie nie są zbyt popularne w głównym nurcie lewicy. Oczywiście zdarzają się też bardziej rozpowszechnione tweety, lecz na ogół albo nie przenikają one do głównego nurtu, lecz zostają w swej twitterowej banieczce, albo poruszają autentycznie poważny temat.
Przez to wiele opinii „Julek” żyje głównie na screenach, wyszperanych z czeluści Twittera i wrzuconych w obieg na Facebooku i Wykopie.
Celem tego jest wyniesienie pewnych poglądów z marginesu i uznanie ich za mainstream. Przeciwnicy progresywizmu społecznego karykaturyzują i wyolbrzymiają znaczenie twitterowej społeczności „Julek”, aby objąć nim wszystkie poglądy lewicowe i ludzi (nie tylko młode kobiety) je głoszących oraz aby utożsamić je z bezzasadnym, nieinteligentnym biciem piany. Mówiąc krótko – jeśli coś pojawi się u „Julek”, to nie może być traktowane poważnie. Jednym z najbardziej popularnych jest ten screen:
Sytuacja, zdaje się, uznana za śmieszną, lecz jest tu zaznaczony dość poważny problem, z jakim spotkały się osoby niebinarne lub transpłciowe w styczności z procedurami instytucji szkolnej. Bo co w końcu zaznaczyć w deklaracji maturalnej? Ostatecznie trzeba zadeklarować płeć biologiczną, bo to ona liczy się do statystyk, nawet jeśli nie ma się z nią tożsamościowego związku. Problem jednak istnieje i podniesienie go jest w pełni sensowne, nawet jeśli większości z nas on nie dotyczy.
Tak samo:
Scena zgoła komiczna, gdy ją sobie wyobrazimy. Sam jednak temat misgenderowania Margot był przedmiotem szerokiej debaty publicznej i nie bez powodu – to również godna uwagi kwestia. Niemniej w przypadku tego tweeta łatwo obśmiać tę stronę sporu, wskazując na rzekomy brak argumentów i konieczność sięgnięcia po rozwiązanie siłowe w formie wrzasków. No i mamy tu znów do czynienia z przypisaniem pewnego progresywnego poglądu do osoby, która zdaje się niedojrzała.
Sposób użycia
Oczywiście memów powstało już sporo. Nas interesują te, które używane są do deprecjonowania osoby uznanej za „Julkę”, gdy wejdzie się z nią w kontakt. Czasem są one, powiedzmy, sensowne – to znaczy komentujący, który jest przeciwnikiem progresji społecznej, spotyka na swej drodze osobę głoszącą rzeczywiście radykalne poglądy i wrzuca w odpowiedzi mema. Czasem jednak wystarczy wspomnieć tylko coś o ekologii albo rasizmie, aby zostać zdeprecjonowanym. Najpopularniejszym jest wariacja z żółtym psem, przerobiona z „w*man moment” na „Julka moment”:
Polega on na wskazaniu, że nie ma po co dyskutować, bo dana osoba jest „Julką” i nie wie, o czym mówi. Czasem wrzucana jest też anglojęzyczna wersja odnoszącą się do właściwie tego samego typu osoby:
W tym drugim przypadku komentujący wprost odnosi się ad personam do cech rzekomo uniemożliwiających posiadanie pewnego rodzaju wiedzy. W anglojęzycznym internecie ciężko znaleźć odpowiednik naszych „Julek”. Wskazuje się na „Stacy” lub „Becky”, które znaczą jednak coś odmiennego i są częścią nomenklatury incelów.
Tak właśnie tworzy się nowy buzzword w świecie internetu, który, w tym przypadku, wykorzystywany jest i będzie do wyśmiewania poglądów progresywnych.
Czy jednak „Julka” będzie szerzej rezonować jako sposób kończenia dyskusji, jak niedawno „ok, boomer”? Czy utrwali się w kolektywnej świadomości jako potoczne określenie grupy społecznej, jak „Janusz”? Czy może jednak spotka ją los „dzbana”, młodzieżowego słowa roku 2018, które odeszło w niebyt internetowego slangu?
Tekst: Miron Kądziela