W Ekipie rola dziewczyn została sprowadzona do statystek
Kiedyś dziewczynki chciały być piosenkarkami, a dziś większość z nich marzy o karierze influencerki – taki obraz wyłania się z opublikowanego niedawno raportu 'Aspiracje dziewczynek w Polsce’, za który odpowiada organizacja Inspiring Girls Polska. Na pytanie, kim chcą zostać, gdy dorosną, aż 48 proc. badanych dziewczynek w wieku od 10 do 15 lat odpowiedziało, że marzy o prowadzeniu kanału w mediach społecznościowych. Dla porównania, tylko 12 proc. ankietowanych matek marzy o tym, by ich pociecha w przyszłości była youtuberką czy tiktokerką. Warto też dodać, że na drugim miejscu wśród dziewczynek znalazła się graficzka komputerowa, projektantka stron www, programistka – aż 21 proc. młodych ankietowanych wiąże z tym swoją przyszłość.
Jednak to influencing sprawił, że o badaniach Inspiring Girls Polska zrobiło się głośno. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: uwidocznia to rozziew między młodym a nieco starszym pokoleniem. To, co dla dziewczynek jest całkowicie naturalnym wyborem i powszechną aspiracją, dla pokolenia ich matek niekiedy nie jest nawet pracą – wrzucanie filmików do internetu nie tylko różni się choćby od chodzenia do biura, ale również bywa utożsamiane z zajęciem płytkim i próżnym. Czy tak jest rzeczywiście? Czy kariera influencerki to tylko wdzięczenie się do telefonu, czy może mają one miejsce na podzielenie się z widzami także swoją osobowością czy poglądami na świat? Aby to stwierdzić, postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej bijącej rekordy Ekipie, a konkretnie – związanymi z nią dziewczynami.
W zaproponowanym przez Ekipę formacie dziewczyny w przeciwieństwie do chłopaków nie są pełnoprawnymi bohaterami – służą jedynie jako tło.
Dziewczyny z Ekipy to tylko paprotki
Ekipa niewątpliwie jest fenomenem polskiego YouTube’a. Na swoim kanale, który obecnie sybskrybuje 1,3 mln osób, umieszczają lifestyle’owe filmki, które cieszą się niebywałą popularnością – łącznie wyświetlone zostały ponad 75 mld razy. Ekipa działa jak dobrze naoliwiona maszyna: sprzedaje ciuchy i gadżety, niedawno nawiązała współpracę z firmą Koral i wypuszcza własne lody, wkrótce wchodzi też na giełdę. A także śpiewa – kawałek '3KIPA’ pobił dotychczasowy rekord dynamiki wzrostu na polskim YouTubie, który dotychczas należał do Sylwestra Wardęgi i jego psa pająka. Teledysk zapowiadający 2 sezon Ekipy został już wyświetlony ponad 30 mln razy.
Patrząc na te wszystkie osiągnięcia i rekordy, a także słuchając nieskrępowanych rozmów o wielkim hajsie, które ochoczo prowadzą członkowie Ekipy, fakt, że prawie połowa polskich dziewczynek chce zostać influencerkami, już tak bardzo nie dziwi. Tylko czy w takiej Ekipie jest w ogóle miejsce na dziewczyny? Wydawać by się mogło, że tak, bo są tam aż cztery: Murcix, Marcysia, Wersow i Fusia. Każda z nich odgrywa pewien stereotyp: jest dziewczyna w stylu angelcore, jest i taka, która ma dziarę na szyi, blondynka jak z amerykańskiego liceum oraz a jakże! gamerka. Jednak kiedy ogląda się ’Influencerów bez cenzury’, czyli prawie dwugodzinny dokument Ekipy, który na YouTubie ma już ponad 8 mln wyświetleń, role, w których zostały obsadzone, przestają mieć znaczenie. Dlaczego? Dziewczyny zlewają się w jedną masę.
W zaproponowanym przez Ekipę formacie po prostu nie ma na nie miejsca. W przeciwieństwie do chłopaków nie są pełnoprawnymi osobami – służą jedynie jako tło. Dowód? Spróbujcie posłuchać 'Influencerów bez cenzury’ nie patrząc na ekran. 'Czas antenowy’, który dziewczyny – łącznie! – mają na swoje wypowiedzi to jakieś góra 7 minut. Podczas gdy chłopcy negocjują kontrakty, planują wyjazdy służbowe i tak dalej, dziewczyny opowiadają o tym, że wypiły sobie 'winko’ albo mają 'problem z brzuszkiem’ (bolący brzuszek to zresztą najbardziej pogłębiony wątek dotyczący dziewczyn, który widzimy w dokumencie).
Kamerę może i interesują dziewczyny, ale raczej jako paprotki, ozdoby kadru – na pewno nie to, co mają do powiedzenia.
Zdjęcie: Instagram Wersow
W latach 60. panie domu wyszły z kuchni i poszły do pracy. Wszystko dzięki 'Mistyce kobiecości' Betty Friedan.
Młode pokolenie nie odrobiło lekcji z lat 60.
W 1963 roku na amerykańskim rynku ukazała się absolutnie przełomowa pozycja – 'Mistyka kobiecości’ Betty Friedan. Autorka zauważyła, że w latach 50. spadł średni wiek zawierania małżeństw i mniej kobiet uczęszczało do collage’u, natomiast dzieci rodziło się więcej. Białe kobiety z klasy średniej zamknęły się w domach na przedmieściach, by wychowywać potomstwo i dbać o gospodarstwo domowe. Tymczasem dopadł je 'problem, który nie ma nazwy’. Choć pozornie miały wszystko, dom i rodzinę jak z obrazka, nie były szczęśliwe. A co gorsza, myślały, że to z nimi jest coś nie tak – że inne kobiety spełniają się w stu procentach w roli pani domu i nic więcej im do szczęścia nie potrzeba.
Friedan wzięła to zjawisko pod lupę, by pokazać, że jednak nie jest to indywidualny problem – wiele kobiet tęskni za możliwością realizowania się poza strukturą rodziny. Konsekwencje opublikowania 'Mistyki kobiecości’ były znaczące. Uważa się, że książka zapoczątkowała tak zwany feminizm drugiej fali. Podczas gdy pierwsza fala skupiała się na edukacji kobiet i zmianach w prawie (prawo głosu), druga zajęła się równouprawnieniem w miejscu pracy, aborcją i seksualnością kobiet. Hasłem przewodnim było 'prywatne jest polityczne’. Kobiety, które dotychczas zajmowały się domem, zrozumiały, że mogą odgrywać więcej niż jedną rolę społeczną, a w ich życiu jest miejsce także na rozwój zawodowy – i nie sprawi to wcale, że będą gorszymi matkami czy żonami. Mówiąc w dużym skrócie: wyszły z kuchni i poszły do pracy.
Czy ta lekcja została odrobiona przez młodsze pokolenie? Sądząc po Ekipie: raczej nie. Dziewczyny niewątpliwie pracują – nie zamierzamy w końcu twierdzić, że influencing to nie praca – choć niespecjalnie to widać w dokumencie. Ważne negocjacje to domena chłopaków, a dziewczyny zdają się tu nie mieć nic do gadania. Posłusznie odgrywają narzucone im role, w Castoramie czują się zagubione, na Zanzibarze boli je brzuszek, a generalnie to najlepiej jest im chyba w kuchni (albo patrząc w telefon). Nie trzeba zresztą znać teorii feministycznej na wyrywki, by instynktownie podążać wytyczonymi przez feministki drogami.
Chęć kwestionowania zastanego porządku wystarczy – a tego nie da się zrobić, grzecznie wpasowując się w utarte schematy.
Czwarta fala feminizmu to to, co obserwujemy obecnie, czyli wszelkie przejawy feminizmu związane z wykorzystaniem mediów społecznościowych.
Czwarta fala feminizmu sobie, a rzeczywistość sobie
Po drugiej fali feminizmu przyszła trzecia, trwająca od lat 90. do końca pierwszej dekady XXI wieku, koncentrująca się na długofalowych działaniach i łącząca myśl feministyczną z współczesnymi nurtami teorii społecznej, czyli stawiająca na intersekcjonalizm i pokazująca że nie tylko płeć bywa powodem wykluczenia, ale także rasa, orientacja seksualna czy klasa społeczna. Gdy ta lekcja została już przyswojona, koło 2013 roku pojawiła się czwarta fala. To to, co obserwujemy obecnie, czyli wszelkie przejawy feminizmu związane z wykorzystaniem mediów społecznościowych i ogromna koncentracja na upodmiotowieniu kobiet.
Internetowy aktywizm przejawia się na różne sposoby. Sztandarowym przykładem jest ruch #MeToo, który ujawnił przerażającą skalę molestowania seksualnego. Czwarta fala to także ruch body postitivity, który celebruje ciała we wszystkich rozmiarach i odsłonach, selfie-feminizm, który pokazuje dziewczynom, że można jednocześnie wrzucać seksowne fotki na Insta i wyznawać feministyczne wartości, zadając jednocześnie kłam stereotypowi 'brzydkiej feministki’, który pokutuje do dziś (co widać choćby po reakcjach prawicy na Strajk Kobiet), a także takie inicjatywy jak Free The Nipple, Marsz Szmat, Time’s Up, One Billion Rising, Czarne Protesty i Strajki Kobiet.
W feminizmie czwartej fali ogromną rolę odgrywa także przywilej, a mówiąc ściślej: świadomość, że się nim dysponuje. Osoby bardziej uprzywilejowane korzystają z niego, by naświetlić problemy osób, które samodzielnie tego zrobić nie mogą – bo nie mają takiej platformy medialnej, ich głos się nie przebija itd. – lub wesprzeć marginalizowane grupy. Tak więc gdy celebrytka na Instagramie opisuje jakiś problem, z którym się spotkała (depresja, molestowanie), nie zawsze przyświeca jej wyłącznie atencyjność. To może być także furtka, która otworzy dyskusję i dzięki której opinia publiczna zwróci uwagę na dany problem.
Tymczasem, w innym zakątku internetu, chłopaki z Ekipy rapują: ’Głowa nie jest pusta, całkiem ładna jesteś, naturalne usta’ oraz ’mam złoty tłok i złotą kietę, moja suczka w Porsche’. Co ciekawe, na filmie 'Influencerzy bez cenzury’ spotyka się to z reakcją dziewczyny. – A nie podoba wam się tekst o tym, że laska do ciebie wbija na jedną nockę… Bo ludzie mnie na pewno posądzą o to, że ja lecę tylko na hajs. Już wystarczająco mnie posądzają o to zawsze […] No nie wiem, dla mnie to jest średnie… – mówi Wersow. – Na przykład ja jakby nie mam nic do tego, możesz sobie tak śpiewać, ale na przykład dla mnie to jest średnie, będąc twoją dziewczyną, nie? Jednak szybko zmienia front. – Zrobisz, co uważasz – mówi i znika w telefonie. Więc sprzeciw tak, ale tylko na 50 proc. Problem został zidentyfikowany, ale dziewczyny z Ekipy nie mają chęci i potrzeby go rozwiązać. A może nie taka ich tam rola?
Pasywna postawa nie zmienia świata
A na Instagramie królują pośladki i dekolty, niekoniecznie umieszczane tam w duchu selfie-feminizmu czy empowermentu. Scrollującemu pewnie nie robi to zresztą różnicy, czego dowodzą niewybredne komentarze, które niezależnie od intencji dziewczyn wypisywane są pod ich zdjęciami. Zresztą naprawdę nie ma nic złego w tym, że ktoś (a raczej ktosia) chce wrzucić seksowne zdjęcie na Insta i nie myśli o feministycznych implikacjach takiej fotografii. Serio, pełna wolność! Pojawia się tylko pytanie, czy chcemy zmian? Czy zależy nam na tym, by kobiety w dalszym ciągu były traktowane jak paprotki, biżuteria, jak ładny obiekt towarzyszący mężczyźnie? Jeśli tak, to okej. Dziewczyny z Ekipy mogą się dalej nie odzywać. Ale jeśli zależy nam, by w przestrzeni publicznej było więcej kobiet, by ich głos się liczył, niezbędne są zmiany. Pasywna postawa nigdy nie była i nie będzie motorem zmian.
Ekipa może udawać, że chłopaki i dziewczyny są tam na równych prawach. Rzeczywistość jednak zdecydowanie temu przeczy.
W rzeczywistości 'Influencerów bez cenzury’ nie istnieją nawet feminatywy – dziewczyny są podpisywane jako 'influencerzy’. Dziewczynkom, które dziś marzą o karierze w tej branży, życzymy jednak zdecydowanie, by nie były 'youtuberami’, 'tiktokerami’ czy 'influencerami’, tylko 'youtuberkami’, 'tiktokerkami’ i 'influencerkami’. Już ta drobna zmiana może pociągnąć za sobą inne. I kto wie, może w przyszłości powstanie odpowiednik Ekipy, w której będą same dziewczyny?
Zdjęcie główne: 'Influencerzy bez cenzury’ / YouTube
Tekst: NS