Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Co dzieje się, gdy spotykamy się z ciszą

Młodzi, niezależni twórcy teatralni pracują nad spektaklem poruszającym problem izolacji. O projekcie „Hikikomori”, który gościnnie powstaje na deskach Białostockiego Teatru Lalek, rozmawiamy z aktorem Oskarem Lasotą.
.get_the_title().

„Hikikomori” to opowieść o samotności, zarówno widzianej jako izolacja społeczna, jak i brak dostępu do własnego ja. Presja, z jaką mierzą się młodzi ludzie, zapędza ich w róg własnego pokoju przed ekran komputera. Na lata.

Jak wygląda Wasza adaptacja sztuki Holgera Schobera? Czy spektakl osadzony zostanie w realiach polskich, czy obecny będzie kontekst kultury azjatyckiej, w której hikikomori w latach 90. pojawiło się po raz pierwszy?

Oskar Lasota: Tekst Schobera jedynie zainspirował nas do stworzenia spektaklu. Podczas prób powstał nasz własny, który wykorzystujemy w sztuce. Nie chcemy zamykać tego problemu w żadnym z konkretnych środowisk czy kultur. Podkreślamy, że hikikomori napływa coraz bardziej do Europy, ale nie wskazujemy miejsca, w którym obecnie toczy się akcja. Widz zastaje jedynie nastolatka w przestrzeni jego własnego pokoju. Azjatyckie pochodzenie zjawiska podkreślamy subtelnym akcentem, ale nie chcę jeszcze tego zdradzać.

Hikikomori to termin, który powstał z połączenia dwóch japońskich słów: „hiku” – oznaczającego wycofanie się lub odejście oraz „komoru” – co oznacza ukrywanie się lub wejście do środka. Czym w Waszym spektaklu jest ten „środek”?

Dosłownie będzie to pokój i świat kreowany w nim przez głównego bohatera, H. Świat abstrakcji i pięknie pojmowanej rzeczywistości przez młodego człowieka. Dalej zauważamy jednak, że jest to jego własna głębia. Lawiruje między własnymi myślami i głosem, który od czasu do czasu mu towarzyszy, a światem wirtualiów. Bycie sam na sam ze sobą nie zawsze jest łatwe, ale co dzieje się, gdy do tego spotykamy się z ciszą…

Grafika / Dagmara Lasota – Dobry Dizajn

Teraz tej ciszy jest więcej niż zazwyczaj. Na ile sytuacja epidemiologiczna pomaga Wam w pracy nad spektaklem (i samym problemem ukazanym w sztuce), a na ile ją utrudnia?

Faktycznie, w „Hikikomori” poruszamy temat izolacji i zamknięcia, ale stawiamy również pytanie widzowi, przed czym się chowa i jak wygląda jego własna izolacja.

Wiemy, że w obecnej rzeczywistości pandemicznej z naszym H. utożsamiać się będzie znacznie więcej osób, niż w sytuacji, gdyby spektakl powstał dwa lata temu, chociażby ze względu na przymusowy lockdown czy kwarantannę.

Daje to nam szansę, aby nasza praca mniej lub bardziej, ale poruszyła szersze grono. Mimo to, kierujemy się również do tych, którzy poza pandemią czują potrzebę ucieczki i być może poszukują w tej kwestii ratunku, który niestety, ale jest bardzo indywidualny. W całej sytuacji nowych rzeczywistości, niestety, ale smuci nas niepewność. Choć w teatrach biją nadal serca i życie tutaj wcale nie zwalnia, to nie słychać widzów. Oddech przed wejściem na scenę jest zdecydowanie inny, kiedy miesza się z tym, jaki przynosi ze sobą widz. Dziś wychodzimy na scenę i czujemy kamerę albo nieustannie tych samych obserwatorów. Choć serca w teatrze biją, to nie mamy pewności, kiedy zabije serce samego teatru.

Nasze próby odbywają się w przestrzeni Białostockiego Teatru Lalek, a to daje nam komfort twórczy i bezpieczeństwo, że idziemy zgodnie z planem prób, zmierzamy do premiery i spełniamy swoje marzenia. Nastawiamy się coraz bardziej na premierę online i oddychamy spokojniej, gdyż znalazło się medium, które mimo wszystko daje szansę na kontakt z teatrem.

Nic nie zastąpi, oczywiście, żywego spotkania i wspólnego oddziaływania, ale nawet zaczynamy, ze względu na specyfikę naszego spektaklu, dostrzegać tego korzyści. Jednakże wszystko okaże się po premierze 30 grudnia.

Zdjęcie / whitenoisexoxo

Główny bohater zamyka się w rzeczywistości online. Jak budujecie świat wirtualny? Za pomocą jakich środków i technik?

Mimo że H. swój komputer traktuje bardzo intymnie, to tam się radzi, zwierza, do niego ucieka, kiedy ma problem z otoczeniem i do tego świata wprowadzamy widza. Będziemy więc przekładać obraz, który widzi bohater, na przestrzeń ścian. Wchodzimy w pewien sposób również w sam internet – bardzo ciekawi mnie, jak wygląda on od samego środka i czy jest możliwość tego sprawdzenia. Nie wiem. Wiem, że teatr może wszystko.

Jaką posługujecie się formą? Czy wpisuje się ona w teatr lalek, z którego się wywodzicie?

Oczywiście! Teatr formy towarzyszy naszej twórczości i myślę, że nie zmieni się to już nigdy. Język abstrakcji daje szansę na dodatkowy wymiar piękna spektaklu. Nie zawsze, ale często. To, co niebanalne, zachwyca. Teatr lalek taki właśnie jest, przenosi nas w całkowicie nieoczywiste przestrzenie, gdzie niemożliwe staje się oswojone.

Taki dodatkowy wymiar daje widzowi szansę na pogłębienie swoich myśli oraz na chwilę bezkompromisowego oderwania się od codziennej szarości życia. Twórcy również czerpią z tego satysfakcję, władają przecież czymś niezwykłym, a może magicznym?

Lalki w naszym „Hikikomori” nie są typowymi postaciami. Nie mają rąk ani oczu. Mimo to mają ogromną siłę wyrazu. Wyobraź sobie, że animujemy np. ścianami pokoju, w trakcie spektaklu dając im życie, przez co przestają już być twardą konstrukcją, ale zmieniają się w bohatera, który oddziałuje, zmienia faktury i czuje. Z jednej strony jest to abstrakcja, ale pamiętam, kiedy byłem w izolacji, jak w mojej głowie ściany pokoju zbliżały się do mnie. Było to lekko straszne a zarazem intrygujące.

Warto pamiętać, że główny bohater to bardzo wrażliwy nastolatek, a oni potrafią mieć pięknie rozbudowaną wyobraźnię. Lubię rozmawiać z młodszymi od siebie, aby poznawać ich spojrzenie na to, co ich otacza, poznawać barwy, jakimi malują świat i uczucia. Inspirują i zasługują na wyjątkowy teatr.

Wraz z reżyserką spektaklu – Anitą Piotrowską – poddaliście się izolacji, by lepiej zrozumieć głównego bohatera i zjawisko hikikomori. Jak wyglądało to doświadczenie?

Chcieliśmy poznać ten problem najbliżej jak to możliwe, dostać się do środka. Dlatego Anita przygotowała specjalną przestrzeń, pokój naszego bohatera, w którego się wcielam. Przez kilka dni i nocy, nie wychodząc z postaci, mogłem żyć w jego skórze. Poczuć strach przy każdym wyjściu do toalety, poczuć tęsknotę za zrozumieniem, a nawet poczuć ogromną potrzebę jedzenia. H. przecież je tylko wtedy, kiedy pod jego drzwiami pojawi się taca z jedzeniem przygotowanym przez matkę. Dostawałem masę różnych bodźców i zadań. Wszystko nagrywaliśmy, potem analizowaliśmy materiały i dzięki temu zbudowałem postać oraz napisaliśmy część tekstu do spektaklu.

Zdjęcie / Krzysztof Gniedziejko

Jesteś aktorem, ale fascynuje cię też kostiumologia. Czy miałeś swój udział w kreowaniu wizualnej warstwy spektaklu (scenografii, światła, kostiumów) i na ile ten aspekt jest istotny w przekazie?

Faktycznie miałem wpływ na skomponowanie kostiumu swojej postaci, ale scenografią zajęła się Anita Piotrowska. Od razu zachwycił mnie jej pomysł, do tego bardzo zaskoczyło mnie „ulalkowienie” tej przestrzeni. Wygląda to niesamowicie, kiedy nagle ściany pokoju zaczynają żyć. Ale jak to? I tu odpowiadam: teatr formy. Zdecydowanie, dopełnieniem przestrzeni będą wizualizacje, nad którymi pracuje Agnieszka Waszczeniuk i Michał Dąbrowski – są w tym naprawdę świetni. Kompozycję naszego świata dopełnia znakomita muzyka Uhranova. Mamy wspaniały zespół bardzo wyjątkowych twórców, a to jest dla mnie bardzo cenne.

Moim zdaniem kostium to sposób wyrazu. On musi rozmawiać albo wyrzucać z siebie monologi. Nie lubię bezpiecznych kostiumów, teatralnych garsonek w obojętnych kolorach. To już było. Jest nijakie.

Ja sam jestem nasycony, kiedy widzę spektakl, gdzie jego każda składowa wnosi kolejne piękno. Kostium sam w sobie może być już sztuką, może być instalacją, którą równie dobrze chciałoby się podziwiać na wystawie, w którejś z dobrych galerii. Nie mówię, aby od razu otwierać dom mody scenicznej, ale zastanawia mnie podejście do sfery ubioru od strony formy. Czy kostium musi być tylko okryciem, czy jest w stanie być partnerem, kolejną postacią? Cenię sobie ich niedosłowność, konflikt w fakturze i kroju, do tego pomalowanie go odpowiednio subtelnym światłem może stworzyć esencję, której oczy nie mogą przestać smakować. Zapach to kolejna przestrzeń ubioru ciała, a tak często, mam wrażenie, pomijana przy tworzeniu kostiumu, którym także można dosadnie oddziaływać na zmysły.

Czy widz zostanie wpuszczony do świata głównego bohatera, czy będzie jedynie zaglądał przez dziurkę od klucza?

Nas, twórców, bardzo ciekawi, w jakiej pozycji odnajdzie się widz naszego spektaklu. Z początku można czuć się jedynie obserwatorem – wkraczamy w przestrzeń głównego bohatera, podglądamy go, z czasem zaglądamy do jego komputera i poznajemy coraz więcej jego tajemnic. Możemy mieć wrażenie, jakbyśmy siedzieli przez moment przed ekranem monitora. Pytanie, czy przed ekranem, czy w środku i jak odbierze nas ten, kto siedzi po drugiej stronie.

Czy izolacja może mieć wydźwięk pozytywny – stymulujący do samorozwoju? Gdzie leży granica, za którą zaczyna się robić niebezpiecznie?

Uważam, że każda możliwa chwila spędzona ze sobą samym pozwala nam na bardzo cenne samopoznanie. Jak to możliwe, że tak często czegoś o sobie nie wiemy? Bo nie zbadaliśmy tego, nie postawiliśmy kroku do samoakceptacji, nie porozmawialiśmy ze sobą. Dlaczego nie żyć ze sobą w przyjaźni, nie przybijać sobie piątki, kiedy coś wyjdzie nam na dobre, dlaczego nie żartować ze sobą, dlaczego nie badać swojego charakteru i starać się być po prostu lepszym człowiekiem? Dziś bardzo łatwo piszę te pytania, ale nie zawsze tak było. Pamiętam, jak długo pracowałem nad tym, żeby móc spojrzeć w swoje odbicie w lustrze. Przez dwa lata, myjąc zęby nawet nie spojrzałem w swoje oczy, doszedłem do momentu, że nawet nie pamiętałem, jak wyglądam. Nienawidziłem się. To strasznie niewdzięczne. Nikt o tym nie wiedział, w relacjach z innymi byłem odważny i pełen radości, a nawet uważany za narcyza. Po mamie potrafię być opanowany, a po tacie dobierać żart do każdej sytuacji. Wszystko robiłem po to, by osłonić moją wewnętrzną suchość i samonienawiść. Kamuflaż. Ucieczka. Zamknięcie. Doszedłem do pewnego momentu, kiedy musiałem podjąć ważną decyzję. Jedynie aktorstwo i praca nad sobą w jego kierunku bardzo mi pomogły. Po roku stanąłem przed swoim odbiciem i szczerze powiedziałem: „dobrze, że jesteś”. Do dziś, kiedy o tym myślę, łzy nachodzą mi do oczu.

Nie można zatracać siebie, nikt nie pozna naszej wartości tak dobrze, jak zrobimy to my sami. Nie chcę, żeby ktokolwiek musiał przechodzić przez to co ja. Pewnie stąd podejmowane przeze mnie tematy.

Chcę mówić o ludziach dla ludzi i kiedy słyszę, że udało mi się u kogoś wywołać refleksję, to moje szczęście i miłość do aktorstwa wzrasta jeszcze bardziej. Granica zawsze stoi po to, żeby do niej dobiec, zburzyć ją mocnym ciosem i podążać dalej, coraz silniejszym i bardziej świadomym. Gorzej, myślę, jeżeli sami tę granicę umacniamy.

Zdjęcie / Trzecie Oko

Czym dla was jest hikikomori? To opowieść o braku społecznych relacji czy o trudnej relacji z samym sobą?

Hikikomori to człowiek XXI wieku, każdy z nas. Mogę tutaj postawić w zasadzie pytanie i nie dodawać nic więcej: „a Ty, przed czym uciekasz i gdzie się skrywasz?”. Strach i pęd często towarzyszą nam w dzisiejszym czasie.

Uważam te nasze czasy choć wygodne za strasznie niewygodne. Cholernie to niewdzięczne.

Życie korporacyjne to dość typowy dziś system. Pracowałem w korpo i bacznie się mu przyglądałem. Nieustannie coś pomijamy, gubimy i nie zauważamy tego od razu, dopiero kiedy przychodzą do nas mocne konsekwencje. Hikikomori w XXI wieku nie jest tylko zamykaniem się na lata w pokoju. Jest to bezradność, tęsknota albo ratunkowy kompromis siebie w świecie, gdyż świata nie możemy wyłączyć, ale siebie w świecie już bardziej.

W Polsce zjawisko hikikomori staje się coraz bardziej powszechne. Czy spektakl jest swego rodzaju wezwaniem? Czy jest dla nas – jako społeczeństwa – nadzieja?

Uważam, że zjawisko hikikomori może niebawem stać się chorobą XXI wieku. Coraz częściej zatraca się piękno marzeń i świadomego oddechu ze swoim ciałem i rzeczywistym otoczeniem.

Powszechnie wzrasta wewnętrzna potrzeba zrozumienia i współodczuwania. Chcielibyśmy, więc, aby spektakl był apelem o uwagę, jaką powinno poświęcać się człowiekowi, a głównie młodym ludziom, którzy poznają dopiero świat. Odpychani szukają ucieczki od niezrozumienia, więc zaczynają się zamykać, niestety często, jest to niezauważalne. Przez to mogą być zdani na bezradność i ucieczkę w pozornie bezpieczny internet. Uważam, że nadzieja jest zawsze, powinniśmy więcej czasu spędzać ze swoimi potrzebami i otwarcie ze sobą rozmawiać, sprawdzać, co jeszcze skrywają nasze serca. Opiekunowie i rodzice powinni nie tylko wymagać i egzekwować, ale poświęcać więcej realnej uwagi swoim dzieciom i szczerze być im po prostu przyjaciółmi.

Premiera 30 grudnia online (YouTube). Więcej informacji na Facebooku oraz na stronie Białostockiego Teatru Lalek. Spektakl jest realizowany w ramach stypendium artystycznego Prezydenta miasta Białegostoku.

Rozmawiała: Kaja Kurczuk

SURPRISE