Domy uciech z sex-robotami – biznes, który podzielił Amerykę
Pomysł narodził się w Toronto, gdzie Yuval Gavriel, właściciel Kinky S-Dolls – sklepu z sex-lalkami, które potrafią mówić i się poruszać – wprowadził do oferty niestandardową usługę. Za cenę 120 dolarów klient może spędzić 80 minut sam na sam z maszyną. Gavriel zaznacza, że nie prowadzi agencji towarzyskiej, a jedynie pozwala potencjalnym kupcom sprawdzić towar przed zakupem w myśl zasady „try-it-before-you-buy-it”. Sprytnie.
Kolejnym punktem na biznesowej mapie Kinky S-Dolls miały być Stany Zjednoczone. Tamtejszy rynek jawi się przedsiębiorcy jako większy i ze zdrowszym podejściem, a pod rządami Trumpa – bezproblemowy. Wybór padł na Houston.
I rzeczywiście – żadne regulacje prawne nie zakazują tego typu działalności na obszarze USA.
Zdaje się, że postępowa Ameryka nie przewidziała, że tak szybko przyjdzie im zmierzyć się z tego typu kwestią.
Jednak rekcja miasta była natychmiastowa – urzędnicy w Houston ustanowili nowe prawo, naprędce jednogłośnie przegłosowując uchwałę, która zbanowała powstanie domu publicznego z sex-robotami. Zanim temat w ogóle trafił do rady miejskiej chrześcijańska organizacja Elijah Rising zdołała zebrać 13 tysięcy podpisów pod petycją w sprawie zakazu otwarcia tego typu biznesu w ich mieście.
Co jest ciekawe – Kinky-S Dolls nie ma racji bytu w Houston, jednak sex z robotami w zaciszu swojego domu jest dozwolony.
Także jeśli ktoś ma wolne 2-5 tysięcy dolarów, bo tyle kosztuje sex-maszyna, może spełnić fantazje rodem z filmów sci-fi pod własną strzechą. Jak to ma się do argumentu urzędników, że sex-roboty w mieście przyczyniać się będą do rozpadu rodzin? Tego jeszcze nie wiemy.
Tymczasem cała ta sytuacja rozpoczyna debatę o tym, czy tego typu domy uciech to samo zło, czy przeciwnie – sensowna alternatywa dla tych tradycyjnych. Jedną z przeciwniczek tego typu pomysłów, ale i również „pozabiznesowym” relacjom na linii ludzie-roboty, jest dr Kathleen Richardson z Uniwersytetu w Leicester. Badaczka twierdzi, że prowadzić one mogą do nasilenia tendencji do traktowania kobiet w sposób uprzedmiotowiony. Relacje z sex-robotami miałyby uczyć lub utwierdzać mężczyzn w przekonaniu, że to oni są stroną posiadającą władzę i pozwolenie na wprowadzanie w życie każdej możliwej fantazji w łóżku.
Richardson zapewnia, że później takie wykształcone schematy zachowań przejawiałaby się też w normalnych relacjach damsko-męskich.
Obrońcy projektu powstawania kolejnych domów uciech, z Gavrielem na czele, wysuwają kontrargumenty. Po pierwsze istnieje teoria, że domy publiczne z sex-robotami mogą zmniejszyć problem prawdziwej prostytucji, a co za tym idzie – handlu żywym towarem. Na poparcie tej tezy powołują się na dane wykazujące, że w krajach, w których legalna jest pornografia, zmalała ilość gwałtów i napadów na tle seksualnym.
Kolejnym argumentem na plus ma być to, że tego typu miejsca pozwolą prowadzić życie seksualne osobom, które z jakichś względów nie mogą lub nie potrafią nawiązać kontaktów z prawdziwymi kobietami. A tym, których fantazje seksualne wykraczają poza granice norm, ma to dać możliwość ich spełnienia bez krzywdzenia innych. Jeden z najbardziej kontrowersyjnych argumentów „na plus” jest taki, że w przypadkach kiedy partnerka ma mniejsze libido lub np. jest chora, mężczyzna możne zaspokoić swoje potrzeby seksualne z sex-robotem, czyli nie zdradzając jej.
Czujemy, że sytuacja w Ameryce rozpocznie większą dyskusję na temat tego, w jakim kierunku powinien iść rozwój technologii AI i gdzie leży granica smaku i zdrowego rozsądku. Na pewno zakazy nie rozwiążą sprawy – jeśli jest popyt, to się znajdzie się sposób na podaż – takie jest prawo rynku.
Tekst: Kinga Dembińska