Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

NajlF5sze wideoklipy, cz.6. Planeta Ziemia

Dziś sprawdzimy, w jaki sposób twórcy teledysków potrafią ukazać piękno i różnorodność naszego świata.
.get_the_title().

Na F5 wiele piszemy o ogromnej wartości ziemskiej fauny i flory. A jakiego PR-u doczekała się nasza planeta w muzycznych wideoklipach? Sprawdźmy! Poniżej skupiam się na oficjalnych teledyskach, dlatego nie uwzględniłem takich fanowskich perełek, jak Orbital – „Halcyon On and On”, Pantha Du Prince – „Saturn Strobe” czy Amethystium – „Exultation”, od których, na rozgrzewkę, śmiało można zacząć.

1. Bjork – „Joga”

Bjork to jedna z niewielu artystek, u których, we współczesnym świecie rozdrobnienia i tysięcy nisz, wyczuwalny jest pierwiastek „wielkich narracji”. O jej wizjonerstwie i łatwości w stawaniu się punktem odniesienia dla innych twórców wspominałem już odrobinę w kontekście „All Is Full of Love” w czwartej części cyklu. „Joga” to kolejny kanoniczny utwór Islandki, tym razem zawierający w sobie absolutnie wszystko, by zyskać miano jednego z (a co!) hymnów planety.

Obok chwytającej za serce warstwy muzycznej (wokal, smyki, a nawet… szczypta glitchu, zresztą cały album „Homogenic” był genialny), prym wiedzie tu wideo przedstawiające wyjątkowe krajobrazy i ubarwiane detalami pokroju rozstępującej się skorupy ziemskiej czy tańczących w rytm melodii skałek.

Efekt, jak na 1997 rok, jest znakomity, ale w końcu czemu się tu dziwić, skoro klip reżyserował znany m.in. z „Zakochanego bez pamięci” Michel Gondry.

2. Weezer – „Island In The Sun”

Kumplujecie się z jakimś lwem? Misiem? A może z czarną panterą? Jeśli nie, nic nie szkodzi, bo chłopaki z Weezer nadrabiają to z nawiązką.

Klip do „Island In The Sun” to jedno z tych nagrań, które od razu wprowadzają w dobry nastrój.

Dba o to choćby bujający się na gałęzi niedźwiadek czy energiczna małpka. Warto zwrócić też uwagę na różne popkulturowe mrugnięcia pokroju nawiązania do okładki „Abbey Road”, tyle że miejsce czwartego muzyka zajął wspomniany miś. W powstawanie teledysku również zaangażowany był nie byle kto, bo Spike Jonze.

3. Boards of Canada – „Reach for the Dead”

„Pustynny piach, przedzierające się przez szczeliny słońce, postapokaliptyczne pustostany czy kwiaty – z jednej strony kuszące, a z drugiej prezentujące się niczym dotknięte opadem radioaktywnym”. – tak swego czasu pisałem o klipie do „Reach for the Dead”, który wciąż zachwyca mnie tym, jak efektownie udało się tu oddać obrazem rozedrganie zanurzonego w melodyjnej repetycji dźwięku. Niektóre kadry, zwłaszcza te prześwietlone, warto wręcz sobie wydrukować w wersji wielkoformatowej i powiesić na ścianie. Na takich widmowych dyskotekach bawią się duchy na bezdrożach.

4. Talk Talk – „Life’s What You Make It”

Pamiętacie francuski dokument „Mikrokosmos”, tak pięknie pokazujący szczegóły życia najmniejszych przedstawicieli fauny? Podobny hołd, już w latach osiemdziesiątych złożyła tym często niedocenianym istotom kultowa grupa Talk Talk.

„Life’s What You Make It” to newwave’owo-artpopowa opowieść, której akcja rozgrywa się w tajemniczo rozświetlonym lesie, gdzie w rolę tancerzy wcieliły się między innymi pająki, wije, ćmy czy żaby.

A skoro songwriterem jest tu sam Mark Hollis (niestety zmarły w 2019 roku), wiadomo że również pod względem kompozycyjnym wszystko gra i trąbi (nie, nie maczało w tym palców Kombi).

5. Wednesday Campanella – „Tsuchinoko”

Ten bardzo dynamiczny i emanujący egzotyką klip, choć świetny już sam w sobie, można odczytywać między innymi poprzez przemycane w nim w wyjątkowo subtelny sposób intuicje związane z kontrastem zielonych, nietkniętych przez człowieka miejsc oraz postępującej urbanizacji.

Na takie skojarzenia nakierowuje już zresztą sam otwierający kadr. Później bohaterka najpierw radośnie tańczy wśród drzew, by po chwili biegać dancingowym krokiem po metropolii z bukietem kwiatów w dłoni. Wiele osób interpretuje to jako mikromanifest japońskiego składu o konieczności implementacji większej liczby roślin w świat tkanki miejskiej. I choć w tym kontekście symbolika zakończenia jest dość drastyczna, koloryt i przebojowość „Tsuchinoko” mają w sobie coś równie ujmującego, jak choćby „Realiti” Grimes.

Tekst: Wojciech Michalski

SURPRISE