Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Niewyjaśnione sprawy #10: D.B. Cooper porywa samolot

Kim był D.B. Cooper, który tuż przed Świętem Dziękczynienia w 1971 roku porwał samolot lecący z Portland do Seattle. Nie wiadomo, ale z pewnością stał się legendą.
.get_the_title().

Lotniska kojarzą nam się dziś z wieloetapową odprawą. Podczas kontroli bezpieczeństwa często zastanawiamy się, czy nie zawieruszył się nam w bagażu jakiś sprzęt elektroniczny, o którym zapomnieliśmy, albo butelka z wodą i czy wszystkie nasze kosmetyki umieściliśmy w regulaminowych opakowaniach. Jednak nie zawsze tak było – te szczegółowe zasady liczą sobie ledwie 20 lat, a wprowadzone zostały dopiero po ataku na World Trade Center. Wcześniej nawet kontrola tożsamości nie była tak pieczołowita.

Pierwsze kontrole bezpieczeństwa pojawiły się w okolicach 1972 roku. I nic dziwnego, bo czas między 1968 a 1971 rokiem był całkowicie rekordowy, jeśli chodzi o porwania samolotów.

Dokonano tego wówczas 326 razy, co oznacza, że średnio raz w tygodniu gdzieś na świecie porywany był samolot. Jedną z najgłośniejszych spraw, które przyczyniły się do zaostrzenia zasad na lotniskach, było porwanie samolotu Boeing 727, lecącego z Portland do Seattle, 24 listopada 1971 roku. Sprawa jest o tyle wyjątkowa, że tożsamości porywacza nigdy nie udało się ustalić. Śledczy nazwali go D.B. Cooper.

D.B. Cooper miał około 40 lat i mniej więcej 180 centymetrów wzrostu. Był ubrany w ciemny płaszcz, garnitur i białą koszulę, a jego oczy skrywały się za ciemnymi okularami. Kiedy tylko samolot wystartował, Cooper wręczył stewardessie kartkę. Kobieta nie zajrzała do niej od razu, bo nauczona doświadczeniem z przeszłości uznała, że mężczyzna ją podrywa. Jednak kiedy po raz drugi zwrócił się do niej i poprosił, by spojrzała na kartkę, okazało się, że jest na niej napisane, że w walizce mężczyzny jest bomba, samolot zostaje porwany, a okup wynieść ma 200 tys. dolarów (dziś mniej więcej 1,3 mln). Do tego D.B. Cooper prosił też o cztery spadochrony, które miały zostać dostarczone wraz z pieniędzmi, podczas lądowania w Seattle. Stewardessa przekazała informację pilotowi, a ten skontaktował się z FBI, które poleciło współpracować z porywaczem.

Podczas lotu wyluzowany porywacz sączył drinka.

Gdy samolot wylądował w Seattle, wszystkich 42 pasażerów wypuszczono, a żądania Coopera spełnione. Wówczas samolot wzbił się w powietrze raz jeszcze – Cooper nakazał, by lecieć do Meksyku, piloci zarządzają, że potrzebne jest międzylądowanie w Nevadzie. Porywacz zgadza się na to, ale dodatkowo żąda, by kabina nie była pod ciśnieniem. Dzięki temu uda mu się opuścić samolot w locie. Nieco ponad pół godziny od startu w Seattle, Cooper wyskakuje z samolotu ze spadochronem. I tu ślad się urywa…

Na pokładzie zostaje garść odcisków palców, krawat i spinka oraz dwa spadochrony, których nie zabrał Cooper. FBI sporządza portret pamięciowy na podstawie zeznań pasażerów, wraz z żołnierzami US Army przez półtora miesiąca przeczesuje strefę, w której mógł wylądować, próbuje namierzyć banknoty z okupu, bo zna ich numery seryjne – to wszystko na nic. D.B. Cooper jakby rozpłynął się w powietrzu. Podejrzanych nie brakowało. FBI pod tym kątem przyglądało się niemal tysiącowi osób, ale nie udało się namierzyć porywacza. Co ciekawe, nie brakowało i takich, którzy faktycznie byliby w stanie porwać samolot, i takich, których udział w zdarzeniu był mocno wątpliwy – o tym opowiada film 'Tajemnicze zniknięcie D.B. Coopera’ w reżyserii Johna Dowera, który do niedzieli możecie oglądać na festiwalu Millenium Docs Against Gravity. Jednak od tego, kim był w rzeczywistości porywacz, ciekawszy jest jego mit.

D.B. Cooper stał się kimś w rodzaju amerykańskiego Robin Hooda – wprawdzie nic nie wiadomo o tym, by rozdał pieniądze biednym, ale niewątpliwie zabrał je bogatym.

Podczas porwania nie zachowywał się agresywnie, nikogo nie skrzywdził, można wręcz powiedzieć, że był kulturalny – chciał nawet zapłacić za drinka, którego wypił na pokładzie, a pilotów i załogę zachęcił do zjedzenia posiłku podczas lądowania w Seattle. Z łatwością można więc dostrzec, że to nie ci 'zwykli ludzie’ byli obiektem jego niechęci, tylko niesprawiedliwy system, któremu on, przeciętny pod każdym względem, pokazał środkowy palec. I dlatego Amerykanie widzieli w nim bohatera.

Tekst: NS

SURPRISE