Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Innowatorzy w muzyce: Kanye West

John Lennon mówił w czasach gigantycznego boomu na muzykę Beatlesów, że są popularniejsi od Jezusa. Pięćdziesiąt lat później inny artysta-megaloman ochrzcił się Yeezusem, wywołuje ogromne kontrowersje i, co najważniejsze, nagrywa też świetne płyty. Teraz czekamy na następcę „Yeezusa” – „Yandhiego”.
.get_the_title().

Tradycjonalista

Na początku XXI wieku wśród producentów hip-hopowych panowała moda na „nowoczesne” podkłady z dużą ilością gęsto wplatanych dźwięków. Timbaland był absolutnym mistrzem w sklecaniu bitów futurystycznych, a Neptunes nie mieli sobie równych w popie nowego wieku. I wtedy na scenę wkroczył West, który dla Jaya-Z, jednej z największych gwiazd rapu, robił bity przepełnione ciepłymi, leniwie się snującymi dźwiękami ze standardów soulowych i funkowych.

Zasłuchany w czarnej tradycji młody producent zaskakiwał swoją błyskotliwością artystyczną już wtedy, a był to dopiero wstęp do jego bogatej solowej kariery.

Single z pierwszej płyty „College Dropout”, takie jak „All Falls Down” czy „Jesus Walks”, idealnie odradzały korzenie czarnej muzyki na gruncie hip-hopu.

Król przepychu

Zdolności producenckie Westa bardzo szybko rosły i już na drugim albumie „Late Registration” zaprezentował jeszcze szerszy sound. W hip-hopowym światku niewiele jest osób tworzących z takim rozmachem jak on. Jego muzyczna wyobraźnie jest niczym nieograniczona, stąd też wybaczyć mu można towarzyszący medialnej otoczce narcyzm, a także niedostatki w rapowaniu – gęsta, barokowa wręcz warstwa muzyczna niweluje wszelkie wady. Rozbuchanie produkcyjne osiągnęło apogeum na „My Beautiful Dark Twisted Fantasy”, czyli albumie z rozbudowanymi kawałkami (m.in. niebotycznie długim i melodramatycznym jak na hip-hop „Runaway”), z całą masą gości z różnych muzycznych bajek i przebogatą paletą brzmień pojawiającą się w wielopiętrowych podkładach.

Władca sampli

Kanye zawsze miał nosa do sampli. Nawet jeśli pomysły wykorzystania fragmentów niektórych utworów wydawały się, delikatnie mówiąc, karkołomne, on i tak się na to decydował i wychodził obronną ręką z takiego posunięcia. Weźmy choćby legendę prog rocka King Crimson i ich „21 Century Schizoid Man” użyte przez Westa w kawałku „Power”. Bluźnierstwo? Wielu tak myślało, ale ostry jazzrockowy riff idealnie się wpisał w niepokojący świat artysty.

Lista wykonawców, których Ye samplował jest długa i cholernie różnorodna: znajdują się tam bowiem zarówno Daft Punk, niemieccy awangardziści z Can, post-punkowe Section 25, Black Sabbath oraz znany z projektów oscylujących wokół muzyki disco, a także eksperymentów z wiolonczelą Arthur Russell.

Trzeba przyznać, że lista jest imponująca, a to tylko wierzchołek góry lodowej. No i przyznajcie, kto inny, wpadłby jeszcze na to, by zakończyć twardy rapowy kawałek fragmentem „Dziewczyny o perłowych włosach”?

Eksperymentator

Kariera Westa przebiega w taki sposób, że po osiągnięciu perfekcji w danej stylistyce, decyduje się on na coś kompletnie innego. I tak było w roku 2013, kiedy to ukazał się kontrowersyjny „Yeezus”. Był to spory szok dla publiczności, która czekała z niecierpliwością na następcę „My Beautiful…”, a otrzymała muzycznego potworka, surowy, industrialny noise rap. Tym albumem Ye zyskał sobie z kolei zupełnie nową publiczność, bo fani muzyki alternatywnej docenili poszarpane, zdehumanizowane podkłady, w których producent decyduje się na karkołomne połączenia.

Twórczość Kanye od tego momentu wkracza w etap postmodernistyczny i przesycony paranoją, artysta będzie przełamywał kolejne granice, zderzając światy celebryckiego blichtru i undergroundu.

Impresjonista

Po odważnym, dzikim „Yeezusie” Kanye mógł zrobić wszystko. I tak też wyglądało „The Life Of Pablo” – kalejdoskopowe, atakujące słuchacza mnogością, fragmentaryczne w formie, jakby West chciał upchać wszystkie muzyczne momenty i impresje w jednym miejscu. Lista gości okazała się bardzo długa, podobnie jak liczba utworów. I tutaj raper trochę zagrał na nosie całemu przemysłowi muzycznemu. Nigdy dotąd bowiem nie zdarzyło się, by artysta zmieniał tracklistę już po premierze krążka. Nie potrafiący się pogodzić z niedoskonałościami materiału, wciąż niezdecydowany na to, czy poszczególne klocki w tej misternie składanej konstrukcji są na właściwym miejscu, przez jakiś czas podmieniał utwory na oficjalnie dostępnej na streamingach wersji albumu. Określenie „work in progress” nabrało wtedy zupełnie nowego znaczenia.

Ekshibicjonista

Kanye to też celebryta pełną gębą. Jako mąż Kim Kardashian jest skazany na bycie przez cały czas pod obstrzałem mediów. Zdaje się zresztą, że świetnie się w tej roli czuje (z nielicznymi wyjątkami, gdy miał już dość). W swojej muzyce także obnaża wszystkie swe demony i obsesje, nie ukrywając niczego. Towarzyszymy mu w jego wzlotach i upadkach, bo wszystko to ląduje w muzyce właśnie.

Ostatni album solowy, tegoroczne „ye”, to zupełnie nowy poziom ekshibicjonizmu w muzyce, swego rodzaju płytowy pamiętnik, szkicownik spontanicznych przemyśleń człowieka bipolarnego.

Wiele poglądów Westa wygłaszanych przez niego na Twitterze, a także w tekstach odbija się szerokim echem w amerykańskim społeczeństwie. Trzeba przyznać, że jego umysł jest mroczny i nieodgadniony. Nie można mu jednak zarzucić, że jest koniunkturalistą. W tym co robi jest szczery do bólu i pewnie też dzięki tej postawie nieraz nas jeszcze zaskoczy.

Tekst: Michał Weicher

TU I TERAZ