Na te płyty będziemy czekać w 2019 roku
1. Pewniaki
Toro Y Moi – Outer Peace (styczeń)
Jeżeli chodzi o Chaza Bundicka, to ze spokojem można oczekiwać jego nowego albumu co drugi rok. Od 2011 raczy nas regularnie wydawanymi płytami, z których każda kolejna pokazuje nieco inną jego stronę.
Był już w świecie muzyki house, grzebał w indie rocku, ale najlepiej czuje się w czarnych brzmieniach i disco.
Singiel zapowiadający „Outer Peace” pokazuje, jak dobrze radzi sobie w muzyce podszytej nostalgią, ale okraszonej przy tym energicznym basem.
Lana Del Rey – Norman Fucking Rockwell (marzec)
Popularność Lany nie słabnie, więc nie zamierza ona zostawiać fanów na długo bez nowej muzyki. Dwa lata minęły od „Lust For Life” i już zapowiedziany jest jego następca.
Znakomity singiel promujący „Norman Fucking Rockwell” wypuszczony został przez piosenkarkę już we wrześniu.
Trwające niemal 10 minut (najdłuższy i najbardziej psychodeliczny utwór w jej dyskografii) „Venice Beach” zapowiada najbardziej ambitny do tej pory krążek Del Rey.
Carly Rae Jepsen
Wielka kariera Carly zaczęła się od utworu „Call Me Maybe”, ale na szczęście piosenkarka nie chciała nigdy zostać artystką znaną z jednego hitu. Wydane w 2015 roku „Emotion” to jedna z najjaśniej lśniących popowych płyt XXI wieku, przede wszystkim dlatego, że Jepsen bardzo poważnie podchodzi do swojej muzyki i dba nawet o najmniejsze szczegóły miksu.
Grimes
Od albumu „Art Angels” można już śmiało mówić o Claire Boucher jako o gwieździe i jednej z reformatorek muzyki pop.
Artystka długo walczyła o przebicie się do mainstreamu kolejnymi, coraz bardziej flirtującymi z muzyką taneczną krążkami.
I tak pewnie najwięcej osób dowiedziało się o niej dzięki towarzyszeniu innemu wizjonerowi, Elonowi Muskowi, ale może to i dobrze? Może nadchodzącą płytą Grimes połączy celebrycki blichtr z eksperymentalnym podejściem do muzyki?
Rammstein
Niemcy nie rozpieszczają swoich fanów, bo ostatnie ich wydawnictwo „Liebe Ist Für Alle Da” ujrzało światło dzienne równo 10 lat temu. Oczywiście można było zobaczyć grupę na spektakularnych, jak to zawsze u nich, koncertach, niemniej na zestaw nowych piosenek trzeba było czekać długo. Legenda industrial metalu w 2019 wróci na pewno, bo pozostały już tylko dogrywki i partie orkiestrowe.
2. Raczej tak
Tame Impala
Kevin Parker mówi, że bardzo chciałby wypuścić nowe utwory na wakacje i miejmy nadzieję, że mu się to uda. Po poszerzającym spektrum dźwięków zespołu „Currents” Tame Impala może pójść w bardzo różnych kierunkach muzycznych, co tylko sprawia, że będziemy tej pozycji oczekiwać z niecierpliwością. Może trafi się też tak, że latem będzie zarówno koncert na Open’erze, jak i nowa płyta?
The Cure
Zespół jest w znakomitej formie koncertowej, co pokazał podczas epickiego show w londyńskim Hyde Parku. Miejmy nadzieję, że cztery dekady na scenie i ogromne doświadczenie sprawią, że także studyjnie grupa Roberta Smitha wypadnie dobrze. Poprzednie dwa krążki The Cure zostały chłodno przyjęte i zawiodły fanów. Ale to było w poprzedniej dekadzie (ciężko uwierzyć, że to już tak długa przerwa od nagrywania), ta obecna może zostać spuentowana powrotem do formy z czasów choćby „Bloodflowers”. Być może wypisujące się w tę melancholijną estetykę „It Can Never Be The Same”, które panowie grają na koncertach od paru lat znajdzie się w zestawie nowych utworów.
Solange Knowles
Dzięki „A Seat at the Table” Solange stała się tą „lepszą muzycznie” z sióstr Knowles.
Pierwsze miejsce w podsumowaniu roku na Pitchforku i peany niemal z każdej strony blogosfery.
Nie bez powodu więc będzie to jeden z najbardziej oczekiwanych krążków. Na razie wiadomo tyle, że artystka coś szykuje i planowała nawet wydać to w zeszłym roku, ale jakoś nie wyszło. Może być tak, że pójdzie w ślady swojej siostry i szwagra i wypuści nowe wydawnictwo spontanicznie. Spodziewajmy się w każdym razie tej płyty w każdej chwili.
Migos – Culture III oraz The 1975 – Notes On A Conditional Form
Obie pozycje są postawione obok siebie, bo zarówno w przypadku raperów z Migos jak i indie-popowego 1975 będą to kontynuacje albumów wydanych w zeszłym roku. Nienasycenie twórcze jest u panów ogromne i nie wszystkie tworzone w ostatnim czasie utwory mogły się załapać na jedno wydawnictwo. W przypadku Migosów jest to zresztą kuriozalne, bo „Culture II” trwało aż 106 minut! Póki utwory trzymają dość wysoki poziom, to nie mamy nic przeciwko kolejnej potężnej dawki muzyki od nich. Tak samo zresztą jak od oferującego bardzo zróżnicowany muzycznie materiał The 1975.
3. Życzenia
My Bloody Valentine
Kevin Shields, lider grupy ma tendencję do opóźniania prac nad muzyką.
Poprzednia pozycja w dyskografii zespołu ukazała się dopiero po kilkunastu latach od legendarnego „Loveless”.
Więc jeżeli Shields mówi, że w 2019 na pewno ukaże się następca „mbv”, to należy się raczej uzbroić w jeszcze trochę cierpliwości, bo może będzie to dopiero 2020 rok. Niemniej ten perfekcjonista dotrzymuje słowa i jak już coś zapowiada, to w końcu się to ukazuje w najlepszej możliwej wersji.
Sky Ferreira – Masochism
Zapowiedziane zostało „Masochism” już dawno temu i co roku widnieje ta pozycja w zakładce „TBA”, czyli czekające na datę premiery. Zamiast kończyć nowy krążek, Ferreira wolała zagrać u Davida Lyncha w powrocie „Twin Peaks”… i ciężko jej się dziwić. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że prace nad płytą trwają i że to właśnie w 2019 roku usłyszymy następcę znakomitego „Night Time, My Time”.
Missy Elliott
Kolejny bardzo długo wyczekiwany powrót. Missy od lat zmaga się z chorobą i na ponad dekadę zawiesiła swoją karierę. Pojawiła się jednak na zeszłorocznej płycie Ariany Grande, co sprawiło, że nadzieje na jej powrót w 2019 stają się coraz bardziej realne.
Sama raperka nie ukrywa tego, jak bardzo brakuje jej sceny i nagrywania nowych piosenek.
Na pewno jest cała masa producentów i współczesnych gwiazd hip-hopu gotowych wspomóc jedną z największych ikon gatunku przy tym powrocie.
Kanye West – Yandhi
Następca „Yeezusa”, najbardziej odważnego muzycznie posunięcia w karierze Westa, miał się pojawić już w zeszłym roku, ale natłok obowiązków sprawił, że został przełożony na później. Kanye cierpi na twórczy szał i zapowiedzianych przez niego rzeczy jest niewiele mniej od tych, które się ukazują, ale akurat „Yandhi”, który miałby kontynuować industrialno-noise’owe wcielenie producenta i rapera, jest jednym z tych najbardziej oczekiwanych.