Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

OFF Festival 2018 – najlepsze koncerty tegorocznej edycji

13 edycja OFF Festivalu przeszła do historii. Sceny zdemontowano, a teren, na którym w pierwszy sierpniowy weekend rozgrywało się wydarzenie, przywrócono Dolinie Trzech Stawów. Jedyne, co nam pozostało, to garść muzycznych wspomnień.
.get_the_title().

13 edycja OFF Festivalu przeszła do historii. Sceny zdemontowano, a teren, na którym w pierwszy sierpniowy weekend rozgrywało się wydarzenie, przywrócono Dolinie Trzech Stawów. Jedyne, co nam pozostało, to garść muzycznych wspomnień. Przed wami kilka koncertów, które podczas tegorocznego OFF-a zdobyły nasze uznanie. Kolejność nie ma tu większego znaczenia, każdy z nich był tak dobry i orzeźwiający, jak kurtyna wodna w upalne festiwalowe popołudnie.

Muchy grają “Xerroromans”

fot. Piotr Podhajski

Powrót Much w oryginalnym składzie był czymś, czego wielu wyglądało z niecierpliwością. Były tańce i hulanki oraz wspólne odśpiewywanie piosenek z „Terroromansu”. Michał Wiraszko, Piotr Maciejewski i Szymon Waliszewski wrócili w iście wielkim stylu. Po odśpiewaniu takich przebojów jak „Galanteria”, „Miasto Doznań” czy „Zapach Wrzątku” z niecierpliwością będziemy oczekiwać na ogólnikowo jak na razie zapowiadany nowy materiał.

The Como Mamas

fot. Piotr Podhajski

“Zbyt dużo ekstremalnych wrażeń? Przyjdź do mamy, ona zaśpiewa, utuli…” – głosiło zdanie z opisu zespołu w festiwalowej aplikacji. Nasze doświadczenie?

Mieliśmy jedynie sprawdzić, co dzieje się na scenie leśnej i szybko pokierować się dalej, jednak po kilku minutach spędzonych z syrenami soulu zostaliśmy z nimi do końca.

Mamcie z położonej w delcie Missisipi mieściny Como czarowały. Miło było obserwować, jak bluesowo-gospelowe dźwięki porywają publikę i wprawiają w zadumę i taneczny trans.

Turbonegro

fot. Piotr Podhajski

Był to najbardziej obfitujący w kicz, nieprzyzwoicie ciekawy i szalony koncert. Może niekoniecznie przeznaczony dla każdego, bo obsceniczne i sprośne gesty i teksty ekipy pod przywództwem Tony’ego Sylvestra, jak również cała maskarada przebrań, w których pojawili się muzycy — a które wyglądały niczym zakupione w sex-shopie bądź sklepie z przebraniami na Halloween — nie wszystkich mogły bawić. Dla nas jednak ten cały pastisz ufundowany przez Turbonegro był jednym z bardziej uroczych i szalonych momentów OFFa, a widok tłumu powtarzającego za Sylvestrem refren „ooooo I got erection” – bezcenny.

Kult gra “Spokojnie”

fot. Piotr Podhajski

Niektórzy ironicznie pytali, co niby Kult współcześnie ma wspólnego z awangardą, niszą i niezalem. Jeśli jednak obiektywnie popatrzymy na historię polskiej muzyki, to Kazik Staszewski i jego koledzy z zespołu na tę awangardę wpływ mieli przeogromny, a album “Spokojnie” tylko jest potwierdzeniem wielkiego wkładu, jaki muzycy wnieśli do polskiego niezalu. A że im się koncertowo powodzi i słuchają ich kolejne pokolenia młodych ludzi podczas takich imprez jak juwenalia – no cóż, pozostaje nam się tylko z tego cieszyć.
Kult na OFFie, pomimo delikatnej tremy Kazika, wypadł świetnie. I poza koralami z suszonych prawdziwków na szyi wokalisty – totalnie nie było się z czego śmiać. Możliwe, że za kilka lat ten koncert katowicka publiczność wspominać będzie z dużą dozą sympatii i tęsknoty.

Charlotte Gainsbourg

fot. Piotr Podhajski

Gainsbourg jest kwintesencją kobiecości – skromna i delikatna, jednocześnie potrafi pokazać siłę i zdecydowanie. Materiał z „Rest” na OFFie wybrzmiał mocno i odważnie.

Szyku i gracji, z jaką Charlotte odnajduje się na scenie, można jej śmiało pozazdrościć.

Podobnie jak odwagi w przekazywaniu w piosenkach ładunku pełnego trudnych przeżyć i emocji. Utwór „Kate” dedykowany nieżyjącej siostrze, „Sylvia Says” czy „Les Crocodiles” na żywo wybrzmiały lepiej niż na albumie, a odśpiewane na samym końcu słynne „Lemon Incest”, które przed laty wywołało niemały skandal związany z rodziną Gainsbourgów skutecznie pozamykało co poniektórym usta. Miłym zaskoczeniem był też cover „Runaway” Kanye Westa.

Marlon Williams

Początek? Chwila niepewności i dość znaczne opóźnienie, spowodowane problemem w dotarciu muzyków na teren festiwalu. Po kilku minutach jednak Nowozelandczyk dziarsko wbiegł na scenę i praktycznie z miejsca pokazał, że panuje nad sytuacją. Krótkie słowo wstępu, podpięcie gitary i… popłynęły dźwięki znane z ostatniego albumu artysty “Make Wave for Love”. Dwie pierwsze piosenki, zagrane akustycznie, dały niezbędny czas reszcie zespołu do podpięcia instrumentów i zgrabnego dołączenia do Marlona w kolejnych utworach. Choć trzeba przyznać szczerze, że zespół nie był tutaj konieczny – Marlon Williams z głębią swojego głosu, przywodzącą na myśl wokalny dorobek choćby Chrisa Isaaka, równie dobrze sprawdziłby się jedynie w asyście gitary akustycznej.

Big Freedia

Jeśli można byłoby przyznać specjalną nagrodę za najlepsze show, to Big Freedia jednogłośnie zostałaby królową trzynastej edycji OFF Festivalu! Co prawda początek jej występu, zamiast budować napięcie, odrobinę się dłużył, bo zainicjowany kilkuminutowym DJ setem, jednak kiedy na scenie pojawili się tancerze, a następnie zmaterializowała się Nowoorleańska czarnoskóra diva w blond peruce – nie było już odwrotu. Muzyczno-taneczno-twerkowe show niczym tornado porwało w pląs katowicką publiczność.

Big Freedia do odtańczenia swoich niegrzecznych utworów nawet zbytnio nie musiała nikogo zachęcać.

Ludzie totalnie kupiliby wszystko, co tylko by im zaproponowała. Big Freedia na OFF Festivalu nie tylko szalała na scenie, ale również w strefie gastro, gdzie na stoisku “Kuchni dla Odważnych” można było spróbować stworzonej według przepisu artystki potrawy o nazwie Booty Poppin’ Potatoes.

Ariel Pink vs M.I.A.

Żeby nie było jednak zbyt słodko. Nie wszyscy artyści byli w sosie i nie każdy wyjątkowo mocno oczekiwany koncert wypalił. Może niektórzy zwyczajnie mieli pecha? Jest dwójka artystów, co do których oczekiwania publiki były spore, a efekt… dla wielu co najmniej dostateczny.

Zacznijmy od Ariela Pinka. Kalifornijczyk określony przez Juliana Casablancasa, lidera grupy The Strokes, mianem następcy Davida Bowie od razu po wyjściu na scenę zaznaczył, że nie jest dziś w sosie i… tak też było. Występ niby ciekawy, szalony, jednak nieogarnięty, wymykał się schematom i standardom znanym z albumów. Dodatkowo sporo tu było fałszu, mamrotania i nierówności. Najważniejsze jednak pozostaje to, że nawet jeśli artysta był w kiepskim humorze, nawet jeżeli wedle opinii wielu “nie był sobą”, jego kakofoniczny występ miał podobną ilość zwolenników, co przeciwników i wiele osób opuściło go w dobrych nastrojach. Niestety, po koncercie zespołu Pinka, artysta na chwilę objął w opiekę DJ-kę w namiocie eksperymentalnym (w ramach zastępstwa za Gary’ego Wara)… i wytrwał tam zaledwie 20 minut, podczas których gubił się oraz sprawiał wrażenie osoby, która nie do końca wie, co robi.

fot. Piotr Podhajski

Niezbyt fortunny był również występ M.I.A.

Mathangi „Maya” Arulpragasam miała kłopoty z wykrzesaniem z siebie energii, z którą zazwyczaj kojarzone są jej koncerty.

Czy spowodował to słaby kontakt z nagłośnieniowcem, czy inne czynniki – trudno stwierdzić. W każdym razie jej fani mieli prawo poczuć się lekko rozczarowani. Na szczęście występ z gracją uratowała schowana za deckami DJ-ka Emerald Rose Lewis oraz iskrzące energią, towarzyszące wokalistce dwie tancerki.

fot. Piotr Podhajski

Podsumowując tegorocznego OFFa, nie sposób też pominąć Jona Hopkinsa, który został okrzyknięty cichym headlinerem pierwszego dnia festiwalu, będących w dobrej formie Nowojorczyków z Grizzly Bear, delikatnego muśnięcia shoegaze’em i przywalenia tamburynem przez The Brian Jonestown Massacre, rosnących w siłę Coals czy japońskiej wokalistki Wednesday Campanella, która swoim skocznym i szalonym j-popem porwała ludzi do tańca.

Są festiwale, o których nie śniło się młodym klerykom. Wydarzenia, podczas których można przeżyć coś więcej niż podbite hashtagiem słowo experience opisujące post na instastory czy wypite w miłym towarzystwie piwko przy spływającej ze sceny muzyce Taco Hemingwaya. Do takich właśnie wydarzeń należy OFF Festival, którego tegoroczną edycję uznajemy za wyjątkowo udaną.

Tekst: JP

TU I TERAZ