Ogień, Marek Ogień! A na zdjęciach spokój
Marek Ogień pochodzi z Bielska Białej. Mieszka i pracuje w Warszawie. Specjalizuje się w fotografii sportowej i lifestylowej. W zeszłym roku towarzyszył Jędrkowi Bargielowi podczas wyprawy na K2, robiąc fotorelację (opowiedział nam o typowym dniu na K2 tutaj), bo kocha góry i – jak mówi – nie zmęczył się jakoś strasznie, za to wzruszył i trochę ponudził. Na co dzień współpracuje z największymi markami sportowymi i modowymi, robi duże kampanie. Ma na koncie pracę dla Nike, Adidas, Coca-Cola, BMW czy Porsche. W naszej akcji z firmą Samsung w ramach kampanii #BedzieCoWspominac nie mogło więc zabraknąć Marka. Bardzo lubimy jego zdjęcia i emocje, które są w nich ukryte. Poszukiwanie spokoju i ciszy przez chłopaka, który jest wiecznie w ruchu. Marek wykonał zdjęcia Galaxy S10+ w Hiszpanii i przywiózł je do naszej redakcji wraz z wspomnieniami, opalenizną i mnóstwem fajnej energii.
Kampania #BedzieCoWspominac ma przypomnieć, po co tak naprawdę są zdjęcia. Nie, nie tylko dla lajków na Instagramie, chociaż dziś może tak to wygląda. Spontanicznie sięgamy po aparat, kiedy czujemy, że chcielibyśmy zatrzymać właśnie ten moment w pamięci. Liczą się emocje, historie, wspomnienia i dobre zdjęcia. Tymczasem sprawdźcie, jakie kadry, emocje i wspomnienia uchwycił Marek Ogień.
F5: Co to za wyprawa, którą uwieczniłeś na zdjęciach?
Marek Ogień: Zaliczyłem dwie wycieczki jedna po drugiej. Najpierw wybrałem się na bieg z Adidasem do Bad Gastein, gdzie czekało na mnie 25 km i 1900 m przewyższenia do pokonania, a później prosto z Austrii wybrałem się do północnej Hiszpanii z moimi kumplami w tym z Andrzejem Łąką stojącym za projektem Lost at Sea. Naszym celem było surfowanie, ale też trochę pozwiedzaliśmy. Zobaczyliśmy wybrzeża we Francji i hiszpańskiej Asturii. Spaliśmy wszystkie noce na dziko w namiocie dachowym na Jeepie. Mieliśmy trochę obaw, bo spanie na dachu podczas burzy to nie jest najbezpieczniejsze rozwiązanie, a te niestety wcale nas nie omijały. Bywało tak, że nocą gdzieś w okolicy przechodziła mniejsza lub większa burza.
Co było najfajniejsze na tym wyjeździe, co zapamiętasz?
Myślę, że najbardziej zapamiętam to, że udało mi się złapać tych kilka fal. Mogłem się trochę odciąć od pędu życia w mieście, postrzelać zdjęcia takie jak ja chcę i tak jak lubię.
Kiedyś pytaliśmy Cię o twoje pierwsze komercyjne zlecenie i okazało się, że ciężko właściwie to rozdzielić od Twoich pasji i lifestyle’u. Opowiedz o początkach swojej zajawki na fotografowanie.
Zaczynałem fotografować eventy snowboardowe i sportowe. Pochodzę z Bielska Białej, więc snowboard i góry to było moje życie. Wszystko toczyło się wokół tego. W pewnym momencie zmęczyłem się jednak jazdą na desce i postanowiłem zająć czymś innym. Zawsze pasjonowałem się fotografią, więc metodą prób i błędów zacząłem się jej uczyć.
W końcu przyszedł czas na sprawdzenie sił, więc wyjechałem do Stanów do pracy i tam kupiłem pierwszą lustrzankę.
Od razu wiedziałem, że to jest to, co chcę robić w życiu. Nie miałem pojęcia jak, ale wiedziałem, że to moja nowa misja (śmiech). Jestem samoukiem, nie skończyłem żadnej szkoły. Ba, rzuciłem studia dla zdjęć. Miałem w połowie napisaną pracę inżynierską, spore szanse na dobrą pracę w kierunku, w który kierował mnie ojciec. Aparat wygrał. Miałem w BB paczkę kumpli i wszyscy w podobnym czasie kupiliśmy aparaty. Nie rywalizowaliśmy, ale gdzieś między nami był wyścig o lepsze kadry i lepsze zdjęcia.
Jesteś człowiekiem z gór, do tego wkręconym w sport, myślisz, że to w jakiś sposób determinuje Twoją fotografię? Szukasz zawsze szczytów?
Na pewno to mnie ukształtowało i nie boję się ekstremalnych warunków. Zaczynałem od snowboardu, rowerów, deskorolki, różnych ekstremalnych sportów.
Za kadrem chodziło się w głębokim śniegu, w zamieci, w deszczu, w każdych warunkach i myślę, że to daje dobrą szkołę.
Udowadnia, że jesteś w stanie robić dobre zdjęcia pomimo kiepskiej sytuacji i daje przekonanie, że poradzisz sobie w różnych warunkach. Poznajesz swoje granice – jak bardzo poświecisz się dla zdjęcia? Czy szukam szczytów, może bardziej nowych wyzwań i czegoś, co sprawia mi przyjemność kiedy stoję z aparatem w ręku.
A propos szczytów – co było dla Ciebie najtrudniejsze i najfajniejsze w fotograficznej wyprawie z Jędrkiem Bargielem?
Najtrudniejsze jest wyobrażenie. Co ja tam będę jadł, jak sobie poradzę z wysokością, czy wpadnę w szczelinę? Masa głupich pytań krążyła mi po głowie. Później, jak już dolecisz i machina wyprawy ruszy, te pytania stają się nieistotne i zaczyna się przygoda oraz ekscytacja tym, co przed tobą. Trudne były dni ataku, bałem się o Jędrka. Podczas zjazdu nawigowałem go przez radio, patrząc w lunetę, więc brałem odpowiedzialność za to, gdzie go kieruję. Słowa miały wagę. Oczywiście Bargiel widział, gdzie jest i co się znajduje przed nim. To był jednak trudny moment.
Później wyszedłem z bazy, żeby zrobić mu zdjęcia na ostatnim odcinku zjazdu. Gdy zobaczyłem go jadącego w moją stronę kompletnie się rozkleiłem i łzy poleciały mi z oczu, to był chyba najpiękniejszy moment wyprawy.
Moment, który będę pamiętać i który udało się uwiecznić, mimo zmęczenia i niesamowitych emocji. Doświadczyliśmy czegoś, czego nikt wcześniej nie zrobił, byliśmy naocznymi świadkami i częścią tej historii.
W jaki sposób Ty odpoczywasz? Co jest dla Ciebie momentem szczęścia?
To zależy, od czego odpoczywam (śmiech). Rok temu nie było mnie ponad 140 dni w domu, w tym roku miałem już kilka wyjazdów jeden po drugim i jak wracam do domu to czasem po prostu z niego nie wychodzę. Ukrywam się. Jestem trochę nadpobudliwy i potrafię się bardzo ekscytować rzeczami. Zresztą mam tak od zawsze, nie wiem jak moja mama to wszystko znosiła! Jako dzieciak ciągle lądowałem w szpitalu, trudno mi było usiedzieć na miejscu. Ciągle były ze mną problemy. Dobrze, że mój brat był inny. Tak na serio odpoczywam, wyjeżdżając, sprawia mi przyjemność bycie w podróży. Lubię zmęczenie, lubię to, że czasem źle śpię, że jest niewygodnie, że pójdę pobiegać po górach i się zmęczę. Jestem na pewno szczęśliwy, kiedy robię zdjęcia, to mnie uspokaja.
Męczę się siedząc na dupie, wtedy jestem nieszczęśliwy i trochę się nad sobą użalam (śmiech).
W Twoich zdjęciach widać poszukiwanie spokoju w naturze, otwartej przestrzeni. Męczysz się w Warszawie? Znalazłeś sposób na to miasto i pośpiech?
Moje zdjęcia są odbiciem tego, jak wygląda moje życie. Staram się nie przekraczać pewnych granic prywatności, ale tak właśnie żyję. W Warszawie mieszkam niecałe 5 lat. Początek miałem trudny, nie potrafiłem się odnaleźć, pomimo że mam tu dużo znajomych i przyjaciół. Dzisiaj jest mi dużo łatwiej. Mam swoje ścieżki, którymi poruszam się po mieście, mam swoje miejsca, w które chodzę, mam swoje parki, lasy i trasy do biegania. Chociaż przeraża mnie czasem pęd ludzi za pieniądzem (zresztą sam się na tym łapię), chęć bycia lepiej ubranym, bardziej elokwentnym i mającym więcej do powiedzenia od innych.
Gubię się w tym świecie – kto jest fajniejszy, kto ma lepszą pracę i kto je w lepszych knajpach. Mam z tym problem i przeszkadza mi to.
Pokochałem mimo wszystko Warszawę i nie wiem, czy byłbym teraz w stanie przenieść się z powrotem na południe aczkolwiek wiem, że tam jest mój dom i tam żyje się spokojniej. Chciałbym tam kiedyś wrócić.
Przepis na dobre zdjęcie według Marka Ognia to…
Myślę, że dobre zdjęcia najlepiej robi się w drodze. Twój umysł jest wyłączony i działają inne bodźce. Jesteś bardziej wyczulony na światło, na miejsce, na zapach i kolory, a wtedy najfajniej robi się zdjęcia. Po prostu sięgasz po aparat i robisz zdjęcie. Wiesz, u mnie to już jest zboczenie, na wszystko potrafię patrzeć z perspektywy aparatu. W twarzach ludzi widzisz elementy, które są fotogeniczne i myślisz, jak im możesz zrobić zdjęcie.
Drogi, plaże, góry, na to wszystko patrzysz inaczej. Zaczynasz zauważać, gdzie i jak pada światło, jak się układa i gdzie za chwile dotrze. I to są te wszystkie detale, które składają się na dobre zdjęcie.
Czyli widzisz fajną drogę i myślisz jaki fajny kadr?
Trochę tak, zdjęcie poniżej powstało w taki sposób. Droga układała się w piękną linię razem z lasem, który wyglądał trochę jak takie wielki brokuły. Wszystko ładnie się skomponowało razem z tymi żółtymi pasami i pomyśleliśmy, że można to wykorzystać… i w sumie możemy nią trochę pozjeżdżać. Poprosiłem mojego kumpla Andrzeja, żeby zjechał dla mnie slalomem, a ja zrobiłem całą sekwencję Galaxy S10+. Wybrałem później zdjęcie, które najbardziej mi odpowiadało.
Pokaż nam swoje ulubione zdjęcia z wyjazdu
Chyba najbardziej lubię to spod wodospadu i nawet nagrałem tam filmik. Do wodospadu szło się kamienistą drogą, a później taką wąską leśną ścieżką.
Nagle czuć było bryzę lecącą w Twoją stronę. Kiedy patrzę na to zdjęcie, nadal ją czuję. To było piękne i przyjemne miejsce, w którym mógłbym siedzieć i nic nie robić przez godzinę.
Lubię też panoramę, którą zrobiłem o wschodzie słońca. Mój kumpel Andrzej szedł pierwszy i stanął na końcu skały, a ja dzięki jego postaci mogłem pokazać skalę tego miejsca. Lubię też ładny pastelowy zachód słońca, który z początku wydawał się kompletną klapą.
Najfajniejsza rzecz w Galaxy S10?
Jaram się panoramami! I tu jest serio nieźle. Kocham robić panoramy telefonem. Nawet założyłem sobie kiedyś bloga z panoramami, którego niestety trochę zaniedbuję https://panomarex.tumblr.com.
Tryb Pro. To jest największy atut tego sprzętu. Możesz wszystko ustawić manualnie, masz większą kontrolę i świadomość tego, że możesz zrobić lepsze zdjęcia.
Na dodatek zdjęcia zapisują się w formacie RAW, więc później można je spokojnie edytować w programach graficznych.
Projektem #BedzieCoWspominac Samsung chce zwrócić uwagę na to, co najważniejsze w fotografii. Liczą się nie lajki, ale wspomnienia, uchwycenie momentów, które chcemy zapamiętać. To jest bezcenne. Jeśli chcecie się przekonać na własnej skórze, jakie możliwości daje Galaxy S10+, a przy okazji uchwycić parę ważnych chwil, to tu czeka na Was konkurs, a w nim do wygrania ten właśnie smartfon. Powodzenia!
Materiał powstał przy współpracy z Samsung
Wszystkie zdjęcia zostały wykonane smartfonem Samsung Galaxy S10+
Zdjęcia: Marek Ogień