„Ostre przedmioty” – kolejna premiera, która potwierdza dominację krótkiego formatu
Czy „Ostre przedmioty” to nowe „Wielkie kłamstewka”?
Porównanie tak często w ostatnich dniach wypowiadane w kontekście premiery „Ostrych przedmiotów” związane jest w głównie z nadziejami fanów, by nowy serial HBO okazał się tak dobry, jak jego ubiegłoroczny poprzednik. Dobra wiadomość jest taka, że po pierwszym odcinku można być niemal pewnym, że te oczekiwania nie zostały rozbudzone na próżno. Poza tym, że oba tytuły są oparte na motywach powieści, reprezentują najpopularniejszy ostatnio format miniserialu i zostały stworzone przez tego samego reżysera (Jean-Marc Vallée), łączy je przede wszystkim to, że prezentują gorzki obraz bólu kobiet, na których skupia się cała uwaga. Widzowie, przyzwyczajeni do oglądania mężczyzn jako bohaterów pogrążonych w alkoholizmie i doprowadzających się do skrajnego wyniszczenia, tutaj zobaczą obraz autodestrukcyjnej kobiety, która wracając do rodzinnego miasteczka, oprócz zbierania informacji na temat pewnego morderstwa, musi zmierzyć się z własną mroczną przeszłością.
Bardzo szybko dowiedzą się też, dlaczego bohaterka nosi wyłącznie długie rękawy, pije na umór i nie może zasnąć we własnym domu.
„Ostre przedmioty” to tylko osiem odcinków, a już pierwszy daje nadzieję na naprawdę wyśmienite widowisko.
Less is more
Czasy dominacji niekończących się seriali powoli mijają. W miejsce produkcji mających po kilka sezonów, stale powstają nowe, ale już o wiele krótsze. Popularna zasada, że mniej znaczy więcej, zaczyna sprawdzać się także w branży serialowej. Malejąca liczba odcinków to wyraźny trend, który powoduje, że dziś mamy do czynienia z erą krótkich formatów.
Skąd to zachłyśniecie miniserialami? Z kondensacją treści wiąże się przeważnie lepsza jakość.
To, co wcześniej widzieliśmy w kilkudziesięciu odcinkach, teraz przyspiesza i staje się bardziej dynamiczne. Siłą miniseriali jest też możliwość wyboru ryzykownych tematów i zabawy z formą. Takie rozwiązania raczej nie miałyby szans na zaimplementowanie w odcinkach dłuższych serii, których widzowie są przyzwyczajeni do konwencjonalnego układu i określonego rytmu. Krótki format daje więc filmowcom większą swobodę twórczą, jednocześnie ograniczając ryzyko z tym związane do minimum. Daje wystarczająco dużo autonomii dla skomplikowanej narracji, tworzenia głębokich postaci oraz definitywnego, choć często otwartego, zakończenia.
Ponieważ chodzi o wyróżnienie się z tematem fabuły, a nie długość serialu, sieci mogą wyprodukować o wiele więcej tytułów, a tym samym uatrakcyjnić swą ofertę. W ten sposób zamiast dwóch serii mogą powstać cztery, które są w stanie przyciągnąć jeszcze większą liczbę odbiorców, dzięki dotarciu do różnych typów potencjalnych widzów. Możliwość pochwalenia się wachlarzem produkcji, a nie jedynie dwoma czy trzema najbardziej rozpoznawalnymi tytułami, to także ważny aspekt marketingowy, który działa na korzyść sieci telewizyjnych. Miniseriale posiadają także jeszcze jeden dodatkowy atut. Ponieważ są krótkie, nie zaburzają ustalonego programu sieci i mogą funkcjonować poza normalnym kalendarzem.
Miniseriale wykorzystują swój atrakcyjny format
Krótsze sezony pozwalają przyciągnąć do serialu znanych aktorów i wielkie nazwiska (np. Matthew McConaughey w „True Detective” czy Nicole Kidman w „Wielkich kłamstewkach”). Dla gwiazd dużego formatu, które nie chcą być związane z jedną rolą przez wiele lat, udział w ciekawym kilkuodcinkowym serialu bywa zachęcający. Jasno wytyczony koniec serii to także ważny komunikat dla widzów, którzy z góry wiedzą, ile czasu zajmie oglądanie. Kwestia dość istotna dla tych, którzy lubią oglądać do końca oraz tych, którzy nie lubią sztucznego rozciągania fabuły. To ostatnie to jeden z ważniejszych argumentów, który przemawia za miniserialami. Odcinki zrealizowane w ciekawy sposób i do tego z wartką akcją jeszcze bardziej wciągają i potrafią lepiej podtrzymywać zainteresowanie odbiorców.
Współczesne miniseriale mogą składać się z kilku sezonów, w każdym prezentując inną fabułę i nowe postacie.
Jeden tytuł może być kontynuowany, utrzymując charakterystyczny dla pewnego regionu klimat („Fargo”), przedstawiając nową historię głównych postaci („Wielkie kłamstewka”) czy podejmując nowe zagadnienie, ale opierając się na tym samym motywie („True Detective”). Zbudowane są w taki sposób, że każdy z nich stanowi odrębną część i właściwie może funkcjonować oddzielnie. Krótkie seriale świetnie nadają się do adaptacji książek, których treści często nie da się oddać w zwykłym filmie fabularnym. O tym, że jest to coraz częściej wykorzystywany sposób na ekranizację, świadczy choćby liczba tego typu produkcji powstałych w ostatnim czasie. Wystarczy wymienić choćby „Ostre przedmioty”, „Wielkie kłamstewka” czy serial „Patrick Melrose”.
Ostanie lata to zdecydowanie czas dominacji krótkich serii. Widzowie uwielbiają ten format, który wyraźnie pasuje on do ich zwyczajów i wiąże się z kolejną ewolucją w ramach nowoczesnej telewizji. A jeśli wynika z tego powstawianie takich seriali jak „Fargo”, „True Detective”, „Seven seconds” czy „American Crime Story”, to większość z nas pewnie nie ma nic przeciwko.
Tekst: Magdalena Myrlak
Źródło zdjęć: HBO