Przebywanie wśród marud i malkontentów jest szkodliwe dla naszego zdrowia psychicznego
Narzekanie to niestety narodowy sport Polaków. „Szkoda gadać”, „Bywało lepiej” czy „Weź nie pytaj, weź się przytul” – to chyba najpopularniejsze odpowiedzi na pytanie, co tam u nas słychać. Ci, którzy mają mimo wszystko trochę pozytywniejszy stosunek do świata, wolą więc nie wnikać, żeby nie zapoczątkować lawiny narzekań.
Często jednak narzekacze z krwi i kości wcale nie potrzebują zachęty czy zainteresowania ze strony drugiej osoby, żeby dać upust swym frustracjom. A to, jak się okazuje, ma na odbiorcę nie najlepszy wpływ.
W miejscu pracy zwykle przebywamy wśród innych ludzi, na dobór których nie mamy za bardzo wpływu.
Niestety prawie każdy open space ma swoją marudę, która ledwo przekroczy próg firmy, już narzeka na transport publiczny, pogodę czy niewygodne buty.
A to dopiero początek koncertu zażaleń, który trwa w najlepsze bite 8 godzin. W łazience jest odświeżacz o zapachu cytrusów, a nie konwalii, jego krzesło kręci się za wolno – i tak dalej, i tak dalej. Z czasem puszczamy to gadanie mimo uszu czy wywracamy z poirytowaniem oczami, ale nie jest to mechanizm, który uchroni nas przed negatywnym wpływem przebywania w towarzystwie takiej osoby.
Narzekanie, kolokwialnie rzecz ujmując, wwierca się bowiem w nasz mózg i robi tam niezłą rozróbę. Dotyczy to zarówno sytuacji, kiedy to my non-stop jojczymy na cały świat, jak i właśnie tej, gdy ktoś z naszego otoczenia jest źródłem tego negatywnego przekazu.
Okazuje się, że podczas wysłuchiwania czyjegoś marudzenia w naszych mózgach uwalniane są hormony stresu, które uszkadzają połączenia neuronalne znajdujące się w obszarach odpowiedzialnych za rozwiązywanie problemów i inne funkcje poznawcze.
Przez ten stres nasze ciało i umysł w samozachowawczym odruchu ustawia są w stan alertu – istnieje przecież coś negatywnego, obiekt narzekań, który musimy mieć na uwadze.
– To jest tak samo szkodliwe jak bierne palenie – komentuje Jon Gordon, autor książki „Nie narzekaj! Pozytywne sposoby pozbycia się negatywnej energii w pracy”. Wtóruje mu Trevor Blake, który napisał „Three simple steps” – poradnik biznesowy, który porusza temat niwelowania tych negatywnych emocji w pracy.
Biznesmen nie ukrywa, że nie toleruje narzekania wśród swoich podwładnych. Jeśli ich na takim procederze przyłapie, to dostają tylko jedną szansę na poprawę.
Za drugim razem – wylatują. Wydaje się, że to nieco surowe podejście, biorąc jednak pod uwagę analogię do palenia – zakaz marudzenia w firmie zdaje się mieć jakiś sens.
Tym bardziej, że wysłuchiwanie narzekań prowadzi do tego, że sami zaczynami negatywnie oceniać otaczającą nasz rzeczywistość. To zjawisko tłumaczy dr Travis Bradberry, autor bestsellera „Inteligencja emocjonalna 2.0”. Naukowiec zwraca uwagę na to, że nasz mózg ma tendencję do odzwierciedlania nastroju osób, z którymi spędzamy czas. Odpowiedzialne są za to neurony lustrzane, które normalnie są bardzo przydatne – generują w nas pokłady empatii. W tym jednak wypadku sprawią, że przejmujemy te negatywne zachowania, fundując sobie podwójną dawkę stresu – jako odbiorca i nadawca niefajnych emocji.
A przede wszystkim – tracimy radość życia, zaczynając widzieć je jako pasmo rozczarowań i nieprzyjemnych sytuacji.
Co więc możemy zrobić, żeby się bronić przed negatywnymi skutkami bombardowania tą negatywną energią? Badacze tematu radzą, by w miarę możliwości odizolować się od narzekacza. Jednak nie zawsze to możliwe.
Dlatego też powinniśmy przyjąć postawę wdzięczności, czyli skupiania się na pozytywach życia.
Wydaje nam się jednak, że jako że stawką jest zdrowie psychiczne, uzasadnione i akceptowalne jest też powiedzenie marudzie, aby przestała narzekać – w mniej lub bardziej dosadny sposób. 😉
Źródło zdjęcia głównego: Unsplash, fot. Ryan Franco
Tekst: Kinga Dembińska