Czy lokalizm to styl życia na miarę postpandemicznego świata w dobie kryzysu klimatycznego?
Profil współczesnego człowieka żyjącego w duchu lokalizmu nakreśliliśmy już w artykule o nowym typie postpandemicznego konsumenta – hipsteaderze. To osoba, która stara się żyć w zgodzie z naturą i z ideą samowystarczalności, sprzeciwiając się sztucznym potrzebom postkapitalistycznego społeczeństwa. Rezygnuje z wakacji w egzotycznych miejscach na rzecz spędzania urlopu w domu, a zamiast kupować sprowadzane z drugiego końca świata owoce zakłada własny ogródek.
Dieta to jedna z dominujących dziedzin w aktualnym zwrocie ku lokalności – i nic w tym dziwnego!
Pozyskiwane lokalnie jedzenie jest najświeższe, a co za tym idzie – smakuje lepiej. Do tego jest zdatne do spożycia przez dłuższy czas, bo nie ma za sobą np. kilkudniowej podróży. A to z kolei wpływa na fakt, że istotnie zmniejsza się ślad węglowy wynikający z jego transportu. Pozyskiwanie żywności od lokalnych producentów pozwala również na lepszą kontrolę tego, skąd pochodzi. Kupując w ten sposób, możemy na własne oczy zobaczyć uprawy, na których rośnie nasze jedzenie i poznać ludzi, którzy za nimi stoją. To ogromna odmiana w porównaniu z tym, jak wielkie farmy przemysłowe obchodzą się z ludźmi próbującymi wejść na ich teren lub nagrywać, co się tam dzieje…
Jedną ze sfer, które pandemia dotknęła najbardziej, są też oczywiście podróże. Nie wspominając o problemach linii lotniczych na całym świecie, takie kraje jak Tajlandia w porównaniu z 2019 rokiem mogą liczyć na 80 proc. mniej odwiedzających. Tym bardziej zastanawia fakt, że tajski rząd wcale nie spieszy się z otwarciem granic dla masowej turystyki i stawia na to, żeby mieszkańcy podróżowali wewnątrz kraju. Czy ten trend może się utrzymać?
Wydaje się, że zrezygnowanie z dalekich podróży przez wzbogacające się społeczeństwa (np. polskie) jest niemożliwe – szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że w naszym kraju mamy średnio jedynie 66 dni słonecznych w roku.
Niemniej jednak, wzrastająca świadomość ekologiczna czy takie zjawiska jak szwedzkie staycation mogą sprawić, że część z nas, planując kolejne wakacje, wybierze lokalny trip.
Kolejną dziedziną, gdzie lokalizm okazuje się remedium na dotkliwość obostrzeń związanych z pandemią, jest branża muzyczno-koncertowa. Pomijając już mnogość wydawnictw spłodzonych przez artystów zamkniętych przez kilka miesięcy w swoich przestrzeniach twórczych, mamy do czynienia z bezprecedensową skalą lokalnej reprezentacji w składach tegorocznych festiwali i koncertów. Takie wydarzenia jak zbliżający się Avant Art Festival, bazujące do tej pory w dużej mierze na zagranicznych bookingach, w tym roku przedstawiły skład skompletowany wyłącznie z polskich nazwisk. Wydaje się, że w dobie zatrważającego wręcz ogromu muzyki, która codziennie pojawia się w eterze, ustawienie kompasu naszych muzycznych poszukiwań na rodzimą scenę może być kojące. A dobrej polskiej muzyki powstaje dużo.
Co więcej, kierując nasze poszukiwania muzyczne na lokalnych wykonawców, dużo łatwiej będzie nam zobaczyć ich na żywo.
Podobnie jak wybieranie tylko koncertów wykonawców pochodzących z naszej okolicy, bazowanie wyłącznie na lokalnej diecie czy zupełna rezygnacja z odkrywania odległych zakątków świata to ogromne wyrzeczenia dla człowieka żyjącego w 2020 roku. Niemniej jednak, zostawiając na boku idealistyczne wizje, warto realnie podejść do tematu i kierować się ku lokalizmowi tam, gdzie jesteśmy w stanie to zrobić. Dla dobra naszego, innych oraz planety.
Tekst: Przemysław Pstrongowski