Czy disco polo może być dobre? Wracamy do lat 90., by pokazać, że tak
Być może nastał już czas, by spojrzeć na tę kartę polskiej muzyki bez uprzedzeń. Zacznijmy od samej nazwy – „disco polo” to po prostu nawiązanie do włoskiego terminu „italo disco”. Za jeden z pierwszych zespołów w tym nurcie uważa się Top One, którego wczesne nagrania mają więcej wspólnego z synth-popem czy wspomnianym italo niż biesiadnymi szlagierami rodem z polskich wesel.
Eurodance królował na parkietach Europy w latach 90. W Polsce narodziła się lokalna odmiana tego stylu – power dance. Tworzona była w dużym stopniu właśnie przez środowisko związane z disco polo. Jednak tu większą rolę odgrywały surowe brzmienia syntezatorów i agresywny, klubowy bit.
Energetyczną pigułką zawierającą przekrój tej muzyki jest godzinny set JFK Pirksa dla Radia Kapitał.
A co z samymi tekstami? Rodzima muzyka z dyskotek i remiz raczej nie kojarzy się ani ze społecznym zaangażowaniem, ani wyżynami poetyckich metafor. Tak jest w większości przypadków, ale zdarzają się jednak zaskakuje wyjątki – autorem niektórych tekstów dla artystów i artystek takich jak Jamrose, Shazza czy Kasia Lesing jest… poeta i satyryk Janusz Kondratowicz.
Spodziewacie się w disco polo jedynie tekstów o hedonistycznych melanżach? A co powiecie na niezwykle aktualną krytykę kapitalistycznego świata?
Znajdziecie ją w repertuarze grupy Atlantis – m.in. w utworach „New York City” (1994) oraz „Tolerancja” (1995).
Jak widzicie, w tej muzyce może kryć się wiele więcej niż to, co pamiętacie z wszelkiego rodzaju traumatycznych doznań weselnych. Choć też nie bez przyczyny disco polo obrosło wieloma negatywnymi skojarzeniami oraz uproszczeniami – jak choćby fakt, że łatkę tę przykleja się wielu tworom muzycznym z lat 90., którym stylistycznie bliżej do wspomnianych synth-popu czy eurodance’u. Warto więc zachować otwartość, bo wartościowa muzyka może czekać na nas w najmniej oczekiwanych miejscach.
Tekst: Przemysław Pstrongowski & Jan Znaniecki