Od kina moralnego niepokoju po grafiki na puszkach Żywca
Męskie Granie od lat stanowi jedno z najważniejszych wydarzeń na kulturalnej mapie Polski, a z okazji 15-lecia kultowej trasy, marka Żywiec postanowiła przygotować kilka dodatkowych atrakcji. Zaczęło się od utworu ’Myślę sobie Ż’ – Brodka x Igo, będącego coverem utworu ’Nim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic nie było’ zespołu VOO VOO. To dodatkowa piosenka, która powstała przed premierą tegorocznego singla promującego Męskie Granie.
Żywiec nawiązał również współpracę z legendarnym polskim grafikiem i plakacistą Andrzejem Pągowskim, który zaprojektował limitowaną serię ośmiu puszek.
Znalazły się na nich cztery grafiki przestawiające muzyków oraz cztery z artystami związanymi z Męskim Graniem. Można na nich znaleźć Darię Zawiałow, Igo, Mroza oraz Vito Bambiono – każdy z wizerunków stworzony został charakterystyczną kreską Andrzeja Pągowskiego. Mieliśmy przyjemność spotkać się z Panem Andrzejem i porozmawiać o tym, czy światy sztuki i reklamy powinny istnieć razem czy osobno.
'Żeby mieć zlecenia, trzeba było bywać, być widocznym i koniecznie mieć telefon.'
Jak wspomina Pan początki swojej pracy jako rysownik?
Bardzo intensywne. Zacząłem pracować jeszcze na studiach i gdy je kończyłem miałem już na koncie siedemdziesiąt kilka plakatów. Brałem wszystko, jak leciało. To był okres pracy, jak skoczenie na głęboką wodę i radość z tego, że umie się pływać. Wtedy powstało dużo kultowych dziś prac, jak na przykład plakat do ’Męża i Żony’ z Hanuszkiewiczem w Teatrze Narodowym albo te filmowe, ale też sporo, nie boję się tego przyznać, słabizny, która po prostu wynikała z tego, że tej roboty było tyle. A ja brałem wszystko, co się dało i to działało jak domino. Pierwszy plakat spowodował współpracę z Filmem Polskim, Film Polski spowodował współpracę z Kieślowskim, Kieślowski z Holland i Kijowskim.
Można się było godnie z tego utrzymać?
Bardzo godnie. Ja myślę, że gdyby ta ilość pracy wtedy była po dzisiejszych stawkach, to miałbym już jakąś fajną wysepkę, ale wtedy obowiązywał sztywny cennik. Na przykład za jeden plakat dostawało się jedną średnią krajową, a ja robiłem od 4 do 5 plakatów miesięcznie, do tego okładki płytowe, książkowe. Plakat był top. Za plakat się dostawało najwięcej. Patrząc z perspektywy czasu, muszę przyznać, że mi się te jasne reguły gry podobały. Nie musiałem się krygować, ile za coś wziąć, że może powiem mniej niż kolega, to dostanę robotę. Obowiązywał cenniki, więc w ogóle sobie tym głowy nie zawracałem i zasuwałem. Zleceń było tak dużo, że myśmy nawzajem sobie tę pracę oddawali. Kolega do mnie dzwonił i mówił, słuchaj, ja nie zdążę, zrobisz? I robiłem.
Teraz się to nie zdarza?
Jest dużo większa konkurencja na rynku, a my wtedy funkcjonowaliśmy w Warszawie jak jedna społeczność. Ciągle byliśmy razem. Mieliśmy swoje miejsca, gdzie się spotykaliśmy. Środowisko z Polfilmu, który był na Nowogrodzkiej przesiadywało naprzeciwko w Metropolu, Szpilki w Lajkoniku, plakaty, zdjęcia, fotografia i towarzystwo związane z wydawnictwami w Czytelniku i Europejskim. Do tego było kilka adresów prywatnych, w których zawsze były imprezy. Tam się wchodziło i byli wszyscy. Literaci, muzycy, fotograficy. Tak się poznawaliśmy, wymienialiśmy zleceniami i tworzyliśmy, jak to dziś nazywamy zespoły kreatywne, produkcyjne – słuchaj, cześć, będę robił taki kalendarz, może byś ze mną zrobił. Wszystko się tam kotłowało. Żeby mieć zlecenia, trzeba było bywać i być widocznym. I mieć telefon (śmiech).
'Kiedyś jeden z krytyków gdzieś za granicą zapytał mnie, dlaczego te moje plakaty są takie ponure i smutne. Ja mówię, że nie wiem, niech zapyta reżyserów, dlaczego robią takie filmy.'
'Początki reklamy w Polsce w latach 90. były z jednej strony fascynujące, ale od strony graficznej koszmarne.'
Ktoś policzył, że ma Pan na koncie ponad 1500 plakatów. To ogromny dorobek.
Rzeczywiście w pewnym momencie plakaty były moim głównym zajęciem szczególnie te filmowe. Pamiętajmy, że oprócz filmów polskich, amerykańskich, francuskich, angielskich było całe mnóstwo tych z bloku wschodniego ze Związku Radzieckiego, NRD, Rumunii, Bułgarii, Czechosłowacji. Ktoś to musiał robić, a nie wszyscy chcieli. Poza tym w pewnym momencie już tak sobie wyrobiłem pozycję, że jak koledzy widzieli, że ja startuję do zlecenia, to już nawet nie pojawiali się przed komisją, bo wiedzieli, że i tak to zgarnę.
A to komisja rozpatrywała każdy taki konkurs na plakat?
Tak i to nie byle jaka komisja. To właśnie było najcenniejsze. W komisji w Polfilmie zasiadała w zasadzie Polska Szkoła Plakatu. To były potężne nazwiska – Młodożeniec, Świeży, Urbaniec, Górka, Lipiński. W Krajowej Agencji Wydawniczej za to, która obsługiwała wydawnictwa książkowe i płytowe, byli nie tylko ci związani z najwyższą półką artystyczną, ale po prostu porządni graficy. Ocena komisji – przyjęty, nieprzyjęty, do poprawy – była święta, nikt nie dyskutował, bo wiedział, że jego pracy nie ocenia krawiec, szewc czy pani od pierogów, ale ludzie, którzy byli w tym ekspertami. Nigdy nie czułem, żeby uwagi od nich miały na celu pogorszyć moją pracę albo były motywowane personalnie, za to miałem głębokie przekonanie, że pojawiły się tylko po to, żeby polepszyć mój projekt. To było fantastyczne.
Można powiedzieć, że w pewnym momencie stał się Pan etatowym plakacistą kina moralnego niepokoju. Jak do tego doszło?
To prawda. Kiedyś jeden z krytyków gdzieś za granicą zapytał mnie, dlaczego te moje plakaty są takie ponure i smutne. Ja mówię, że nie wiem, niech zapyta reżyserów, dlaczego robią takie filmy. Jestem wiekowo związany z pokoleniem moralnego niepokoju w kinie. I może dlatego, że to byli prawie moi rówieśnicy, bliżej się ze mną czuli niż z grafikami na przykład z Polskiej Szkoły Plakatu, którzy byli od nich o 20 czy 30 lat starsi. Jeżeli Agnieszka Holland robiła Aktorów Prowincjonalnych czy Gorączkę, a Kijowski robił Indeks czy Stan Strachu, to nie można tego było zrobić na wesoło, prawda? Oczywiście później przyszła taka refleksja, jak to się stało, że większość plakatów z tego kultowego nurtu kina jest moja. Ja się wtedy w ogóle nad tym nie zastanawiałem, nie kalkulowałem.
A jak wspomina Pan lata transformacji?
Od samego początku, choć zdałem sobie z tego sprawę dużo później, dawałem odczuć swoim klientom, że pracuję na ich zlecenie. To się może teraz wydawać dość oczywiste, ale wtedy wcale nie było. I kiedy przyszedł rok 1989 i okres transformacji rynkowej, takie podejście zaczęło być doceniane i w zasadzie od razu założyłem agencję reklamową, zbudowałem zespół i zaczęliśmy pracę w reklamie. Na początku byłem tym zachwycony, mój zespół stał się działem kreatywnym dużej, sieciowej agencji Mccann Erickson, która obsługiwała globalnych klientów. Z czasem jednak coraz trudniej przychodziło mi odnaleźć się w tym korporacyjnym reżimie, że uczestniczę w projekcie, i podpisuję go swoim nazwiskiem, podczas gdy on nie jest do końca mój. A pamiętajmy, że początki reklamy w Polsce były z jednej strony fascynujące, ale z drugiej lata 90. od strony graficznej były koszmarem.
'Dzisiaj reklama jest kanałem popularyzacji sztuki o największym zasięgu.'
Jak rozpoczęła się Pana współpraca z Męskim Graniem?
Uwielbiam Męskie Granie od samego początku. Przede wszystkim podoba mi się formuła tego cyklu, że są to koncerty live, gdzie nie ma miejsca na ściemę. Publiczność oceni. Jeżeli jesteś słaby, to cię wygwiżdżą. W ciągu tych 15 lat pojawiło się wiele fantastycznych nazwisk jak Vito Bambino, Igo, Mrozu, Daria. To byli ludzie, którzy pojawili się w Męskim Graniu i idą razem z nimi. Do tego dochodzą uznane nazwiska o ugruntowanej pozycji jak Waglewski i Organek. Doceniam też to, że mimo, że nie musieli, to kierownictwo tej imprezy zdecydowało się jakoś uczcić tę jubileuszową edycję i zwrócili się do o mnie z propozycją przygotowania czegoś specjalnego. Robiliśmy to ponad pół roku i muszę przyznać, że było to fascynujące wyzwanie od strony plastycznej.
Jak przebiegała praca?
Zgodnie ze swoim podejściem najpierw szukałem jakiegoś klucza. Jak skończyłem robić ósmą puszkę, to zacząłem zmieniać te pierwsze. Zależało mi, żeby wszystkie były różne, ale ze sobą spójne. Nie lubię zbytnio ujednolicać swoich prac, ale tu właśnie zależało mi na sztywnej stylistyce. Wywaliliśmy tło, wyczyściliśmy do bieli i chyba się udało.
Uważa Pan, że reklama jest dobrą platformą dla sztuki? Czy może te światy powinny istnieć oddzielnie.
Jestem głęboko przekonany, że byłoby bardzo źle, gdyby się oddzieliły. Dzisiaj reklama jest kanałem popularyzacji sztuki o największym zasięgu. Ja już dzisiaj nie mam plakatów w milionowych nakładach, a tych puszek będą miliony. Dostałem nawet taki filmik, jak one idą na taśmie w produkcji. To wygląda wspaniale, jak Wito rozpycha się z Mrozem na tych puszkach.
Co Panu ładuje baterie po tylu latach pracy?
Ludzie, kontakt z ludźmi, ich energia. Nie chodzi nawet o to, żeby się ze mną zgadzali, podziwiali, ale żeby zwracali uwagę na to, co robisz, dyskutowali, komentowali, mówili, co im się nie podoba. Z tego zawsze wynika coś pożytecznego.
Dziękuję za rozmowę i życzę jeszcze wielu lat pracy.
Dziękuje.
W tym roku na scenie projektu pojawią się wszyscy najważniejsi polscy artyści – zarówno ci od lat związani z wydarzeniem, jak i nowi, obiecujący muzycy. Po raz pierwszy od lat, Męskie Granie wystartuje w Żywcu (28-29 czerwca, Amfiteatr Pod Grojcem), a zakończy się wielkim finałem… w Warszawie (23-24 sierpnia, Fort Wola – Letnia Strefa Progresji). Koncerty odbędą się też w Szczecinie (12-13 lipca, EPSD Aeroklub Szczeciński), Gdańsku (19-20 lipca, Polsat Plus Arena), Poznaniu (26-27 lipca, Park Cytadela), Wrocławiu (2-3 sierpnia, Pola Marsowe) i Krakowie (9-10 sierpnia, Muzeum Lotnictwa).
Już teraz wiemy, że podobnie jak w ubiegłym roku, koncerty będą odbywały się w piątki i soboty. Oba dni będą miały zupełnie inny program. W soboty zagra tegoroczna Męskie Granie Orkiestra, a w piątki wybrane składy orkiestr z poprzednich lat. Podczas wielkiego finału w Warszawie w piątkowy wieczór będzie można zobaczyć Orkiestrę Orkiestr, która wykona hymny Męskiego Grania z lat 2010-2023! Cały line-up Męskiego Grania oraz skład tegorocznej Męskie Granie Orkiestry zostanie zaprezentowany w najbliższych tygodniach.