Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

5 powodów, dlaczego warto obejrzeć „The French Dispatch” Wesa Andersona

Jeśli jeszcze zastanawiacie się nad tym, czy warto będzie obejrzeć najnowsze dzieło tego genialnego reżysera, przedstawiamy kilka powodów, by przekonać was, że tak.
.get_the_title().

Sylwetka Wesa Andersona powinna być znana osobom, które przez ostatnie dwadzieścia lat chociaż w minimalnym stopniu interesowały się światową kinematografią.

Amerykański reżyser wypracował swój własny, niepowtarzalny i najbardziej barwny ze wszystkich styl robienia filmów – jak sam twierdzi, „o pięć stopni odchylony od rzeczywistości”.

Królują w nim dopracowane do perfekcji kadry, konsekwencja, oryginalne kostiumy, pastele, melancholia, nastrojowa muzyka oraz… wąsy. Jak to jednak bywa, gdy dzieło pokazuje się całemu światu, poza jego entuzjastami zawsze znajdą się jakieś głosy krytyki. Czytając negatywne komentarze wymierzone w twórcę „Grand Budapest Hotelu” (czyli filmu, który w 2015 roku zgarnął cztery Oscary), w których jest mowa o tym, że brak mu artystycznej kreacji, aż ciężko sobie wyobrazić, jak w takim razie miałaby wyglądać artystyczna kreacja. Frustracje odłóżmy jednak na bok i skupmy się na tym, co u Andersona najlepsze.

1. Jedyna w swoim rodzaju estetyka

O tym, jak symetryczne, piękne, harmonijne, zgrane, dopracowane i barwne są u Andersona kadry, można by było napisać książkę. Wizualna uczta, w której można zakochać się dosłownie od pierwszego wejrzenia, kontynuowana jest przez reżysera w każdej jego kolejnej produkcji, zarówno animowanej, jak i aktorskiej. – Zawsze wydaje mi się, że robię coś innego. Ale kiedy film jest gotowy, ludzie mówią mi zwykle, że przypomina poprzednie – komentuje reżyser. W tym przypadku „przypomina poprzednie” jest dla fanów dzieł Andersona spełnieniem marzeń. Łączenie przez niego scenografii, kostiumów, muzyki, zamierzonej sztuczności i symetrii (którą zawdzięcza również utalentowanemu operatorowi Robertowi D. Yeomanowi, współpracującym z nim przy każdej produkcji), tworzy kompozycję, która jest tak bardzo charakterystyczna, że widząc ją, od razu wiemy do kogo należy dzieło.

Kiedy jego film dobiega końca, czujemy niedosyt i chęć dalszego oglądania spektaklu.

Na szczęście okazja do tego zbliża się wielkimi krokami bo premiera „The French Dispatch” odbędzie się już 24 lipca.

2. Mistrzowska obsada

W każdym z filmów amerykańskiego reżysera gra mniej lub bardziej stała aktorska obsada, która tworzy charakterystyczny i spójny obraz. Do tej pory byli to m.in. Ben Stiller, Luke Wilson, Waris Ahluwalia, Adrien Brody, Jason Schwartzman czy Bill Murray, który tak zachwycił się scenariuszem „Rushmore”, że był gotowy wystąpić w filmie za darmo (ostatecznie jego wynagrodzenie wyniosło 9 tys. dolarów, bo gwieździe takiego formatu nie wypadało nie zapłacić). Nie moglibyśmy zapomnieć o Owenie Wilsonie, który nie tylko gra w prawie każdym filmie Andersona, ale pomaga przy pisaniu scenariuszy. Ich znajomość rozpoczęła się na studiach, kiedy Wes, wówczas student filozofii, a nie filmówki, jak można by przypuszczać, poznał kończącego licencjat studenta anglistyki – Wilsona – i już jako współlokatorzy wpadli na pomysł stworzenia krótkiego obrazu o gangsterach-nieudacznikach, dziś znanego jako „Trzech facetów z Teksasu”.

W „The French Dispatch” będziemy mieli okazję podziwiać sześcioro laureatów Oscara, stałych bywalców pastelowych produkcji, ale także i tych, którzy u Andersona występują po raz pierwszy – Benicio del Toro czy Timothée Chalameta.

3. Dbałość o każdy szczegół

Oglądając film po raz pierwszy, nie zawsze jesteśmy w stanie wyłapać każdy szczegół. A to wielka szkoda, bo Wes Anderson, jak mało kto, ma na ich punkcie obsesję.

Na planie nie pozwala ani sobie, ani aktorom, ani nikomu z ekipy filmowej na improwizację. – Zostawiam ją zdolniejszym – mówi.

Aby osiągnąć pożądany efekt w „Grand Budapest Hotelu”, Amerykanin najpierw nakręcił animowaną wersję filmu, która potem została wiernie powtórzona w wersji aktorskiej. Z kolei jego partnerka Juman Malouf stworzyła portrety aktorów w kostiumach, które zawisły w małym hotelu w Görlitz, gdzie mieszkali w czasie trwania produkcji – wszystko po to, by stworzyć odpowiedni klimat. Innym przykładem obsesji na punkcie detali jest chociażby „Niezwykły Pan Lis”. W animacji widz przez sekundę ma możliwość zobaczenia na ekranie gazety z kolumną napisaną przez tytułowego bohatera. Nie do rozszyfrowania w tak krótkim czasie jest sam tekst, ale Anderson osobiście sklecił artykuł składający się z 400 słów. Imiona w filmach też nie są dziełem przypadku. Trzej bracia z „Pociągu do Darjeeling” to nawiązują do idoli reżysera – Francisa Forda Coppolli, Jacka Nicholsona oraz Petera Bogdanovicha. Jakie smaczki przygotował reżyser w swojej nadchodzącej produkcji reżyser? Tego ciekawi jesteśmy najbardziej.

4. Fabuła

W filmach Andersona często poruszane są tematy młodości, dorastania, miłości czy relacji rodzinnych, które choć z pozoru bliskie, bazują na braku wzajemnego zaufania. Rozdzierające serce dramaty skrzętnie ukryte zostają pod manieryczną grą aktorską. Wpływ na to prawdopodobnie mają doświadczenia samego reżysera, którego rodzice rozwiedli się, gdy miał 8 lat. Fabuła nadchodzącego „The French Dispatch” długo trzymana była pod kluczem. Dopiero w dniu opublikowania zwiastuna mogliśmy dowiedzieć się, o czym będzie opowiadać produkcja.

Na dziesiąty film Andersona złożą się historie zawarte w ostatnim wydaniu amerykańskiego magazynu publikowanego w fikcyjnym, XX-wiecznym francuskim mieście.

Jaką opowieść tym razem zafunduje nam reżyser? Jedno jest pewne, nic nie będzie pozostawione przypadkowi.

5. Na filmie się nie kończy

Anderson dba o to, by wszystko, co pojawia się na ekranie, było nie tylko przyjemne dla oka, ale też działało na emocje.

Jego kompozycje już dawno temu wyszły poza ramy ekranu. Świat dorobił się wielu restauracji, hoteli, wystaw, kolekcji czy nawet kont na Instagramie (o jednym z nich pisaliśmy tutaj), które próbują odtworzyć i oddać piękno ze scen Andersonowych filmów. Sam reżyser zaś, jak uśmiechnięty concierge, który otwiera przed nami drzwi hotelu, zaprasza każdego widza do swojego świata, który jest prawie jak nasz własny – ale nie do końca. Jaki będzie tym razem? Dowiemy się już wkrótce.

esquire.com

Tekst: Paula Kierzek
Zdjęcie główne: The French Dispatch | Official Trailer / youtube.com

TU I TERAZ