Utrata Kongresu przez Demokratów, odejście Orbána czy porażka Bolsonaro? Oto najważniejsze wybory w 2022 roku

Przyglądamy się wyborom w USA, Włoszech, Brazylii, Francji, Korei oraz na Węgrzech.

W 2022 roku możemy spodziewać się co najmniej kilku gorących sezonów wyborczych. W niektórych newralgicznych politycznie krajach może nastąpić sensacyjna zmiana władzy, a w USA Joe Biden będzie musiał walczyć o utrzymanie Kongresu. Ciekawe będą pojedynki we Włoszech, gdzie urzędujący premier Mario Draghi może objąć fotel prezydencki, w Brazylii i na Węgrzech, gdzie rządzący politycy być może będą musieli oddać władzę, we Francji, choć Macron wciąż cieszy się dość dużym poparciem, czy w Korei, gdzie trwa pauperyzacja debaty publicznej. Przyjrzymy się też sytuacji w Polsce w kontekście opadających w sondażach słupków partii rządzącej.

Demokraci mogą stracić obecną marginalną kontrolę nad Kongresem. Wszystko przez niską popularność prezydenta Bidena.

Midterm w USA

Świat co cztery lata śledzi wybory prezydenckie w USA, ale niemal równie dużo decyduje się w wyborach śródokresowych, tzw. midterm, które przypadają na połowę kadencji prezydenckiej, w listopadzie. Wówczas wybiera się członków Izby Reprezentantów na dwuletnią kadencję oraz senatorów na sześcioletnią. 8 listopada wybrani zostaną wszyscy członkowie Izby Reprezentantów oraz jedna trzecia senatorów. Dlaczego to takie ważne? – Kto kontroluje Izbę lub Senat, kontroluje agendę – mówi Gary Nordlinger, profesor polityki na George Washington University. Partia większościowa określa, kto kieruje ważnymi komisjami Kongresu, a zdolność prezydenta do realizacji swojego programu zależy od tego, czy jego partia kontroluje dwie izby parlamentu. Midterm wyłonią również 36 gubernatorów stanowych, setki burmistrzów i tysiące senatorów stanowych. Wybory samorządowe są szczególnie istotne w Stanach Zjednoczonych, ponieważ przytłaczająca większość ustawodawstwa w kraju jest uchwalana na poziomie stanowym, a nie federalnym.

Tym samym w listopadzie stawka jest wysoka. Historia mówi nam, że wybory w połowie kadencji generalnie dobrze wypadają dla partii, której nie ma w Białym Domu. Poparcie dla prezydenta jest zazwyczaj trafnym prognostykiem dotyczącym wyników – od II wojny światowej istnieje zależność między średnim poparciem netto prezydenta (ocena aprobaty minus ocena dezaprobaty) w dniu wyborów midterm a liczbą miejsc, które partia traci w izbach Kongresu. Partia prezydencka prawie zawsze traciła mandaty, ale szczególnie popularni kandydaci potrafili załagodzić straty, a niektórzy – Bill Clinton i George W. Bush – nawet zdobyć więcej mandatów niż dwa lata wcześniej.

To źle wróży Demokratom w tym roku. Podczas gdy Biden wszedł do Białego Domu jako popularny kandydat, jego poparcie od tego czasu znacząco spadło. Jego poparcie netto to obecnie około -13 punktów. To mniej niż miał Donald Trump podczas midterm w 2018 roku – z poparciem netto -11 stracił aż 40 foteli w obu izbach. Oczywiście do dnia wyborów wiele miesięcy, więc trudno powiedzieć, jak zmieni się jeszcze aprobata wobec Bidena, jednak w tym momencie Demokraci mają się czego obawiać. O słabnącym poparciu dla Bidena pisaliśmy tutaj.

Photo by Colin Lloyd on Unsplash

Węgierska opozycja zdecydowała się na wspólny start, wybierając kandydata, któremu poglądami niedaleko do Orbána. Różni ich za to stosunek do poszanowania demokratycznych instytucji państwa.

Wybory na Węgrzech

Péter Márki-Zay, konserwatywny ojciec siedmiorga dzieci, jest kandydatem na premiera sześciu partii opozycyjnych, od socjaldemokratów do byłej skrajnej prawicy, która zjednoczyła się, by stawić czoło Viktorowi Orbánowi. Po 11 latach po raz pierwszy opozycja ma realną szansę na zwycięstwo, ponieważ sondaże wskazują na wyrównaną walkę pomiędzy partią rządzącą a zjednoczoną opozycją.

Węgrzy idą do urn w kwietniu i mogą zakończyć 11-letni eksperyment Orbána z ‘nieliberalną demokracją’. Rządzący Fidesz przygotowywał się na kandydata lewicowo-liberalnego, jak np. burmistrz Budapesztu Gergely Karácsony czy liderka Koalicji Demokratycznej Klára Dobrev, która jest żoną byłego premiera Gyurcsány’ego. Wybór Márki-Zaya zdezorientował machinę propagandową Fideszu – nie jest on liberalną wielkomiejską inteligencją, a wręcz zdecydowanie bliżej mu do członków partii rządzącej. Jest też niepowiązanym ściśle z żadną partią outsiderem i prodemokratycznym idealistą.

Márki-Zay nigdy nie był członkiem partii, ale do 2010 roku głosował na Fidesz. Później zaczął denerwować go ich populizm, zdrada zachodnich wartości i przede wszystkim korupcja. Márki-Zay, który ma dwa stopnie naukowe i doktorat z historii gospodarki, zadebiutował politycznie w swoim rodzinnym mieście Hódmezővásárhely, twierdzy Fideszu na południu Węgier. Dwa dni po ogłoszeniu kandydowania na burmistrza w 2018 roku został zwolniony z pracy, a niedługo potem na jego ulicy pojawiło się pięć kamer monitorujących. Media przyjazne rządowi rozpoczęły okrutne ataki na jego żonę, a ostatnio został nazwany amerykańskim szpiegiem i agentem CIA.

Komentatorzy oceniają, że uczciwość wyborów w 2022 roku będzie wątpliwa, a zadanie opozycji prawie niemożliwe do zrealizowania. Zwłaszcza że przejęcie tak szerokiego elektoratu niektórych wyborców zwyczajnie odrzuci – Márki-Zay ma poglądy, które potrafią zniechęcić zarówno wyborców prawicy, jak i lewicy. Opozycja musi mieć jednak oczy zwrócone na cel – obalenie Orbána. Nawet jeśli kandydat opozycji jest do niego bardzo podobny.

Zdjęcie: Grnák László

Image

Róbert László

Specjalista ds. wyborów w instytucie Political Capital w Budapeszcie

Nikt nie spodziewał się, że dominujące w opozycji partie lewicowe i centrum mogą być kierowane przez outsidera pochodzącego z prawicy. Jedną z jego supermocy jest to, że nie można go posądzać o bycie marionetką dawnych partii lewicowych lub byłego premiera Ferenca Gyurcsánya.

We włoskim 'konklawe' faworytem i najlepszym kandydatem jest aktualny premier Mario Draghi. Może to jednak doprowadzić do przyśpieszonych wyborów.

Wybory we Włoszech

Włoskie wybory prezydenckie, które rozpoczynają się 24 stycznia, to jedne z najdziwniejszych wyborów w Europie. Podczas gdy w Polsce to obywatele wybierają nowego prezydenta przy urnie wyborczej, we Włoszech robi to 630 posłów, 321 senatorów i 58 przedstawicieli regionalnych. Wybory podzielone są na rundy, które ciągną się aż do uzyskania przez kogoś większości – przypominają przez to bardziej papieskie konklawe. – Są dwa główne powody osobliwości tego wszystkiego – powiedział prawnik i konstytucjonalista Marco Ladu. – [Robi się to] aby uniknąć sprzeczności prezydenta z wolą obu izb w parlamencie i zapewnić mu spokój i niezależność niezbędną do pełnienia swojej roli, które mogą być zagrożone przez bezpośrednie wybory. Prezydent Włoch ma czuwać nad przestrzeganiem konstytucji; nie pełni funkcji wykonawczej, a raczej reprezentuje połączenie trzech gałęzi władzy. Jest też szefem sił zbrojnych kraju. Do tych wyborów nie ma oficjalnych kandydatur i kampanii – to głosujący mają ocenić, kto jest najlepszym wyborem. Niemniej partie porozumiewają się ze sobą, próbując stwierdzić, kto jest dobrym kandydatem i ma szansę na szersze poparcie.

Aktualny prezydent Sergio Mattarella, który doszedł do końca swojej siedmioletniej kadencji, ustąpi z tej roli i nie zamierza kandydować powtórnie, mimo że ma taką możliwość. Podczas swojej kadencji przewodził wielu kryzysom, m.in. pandemii Covid-19, i jest powszechnie postrzegany jako oaza stabilności i spokoju na włoskiej scenie politycznej – dlatego trudno będzie znaleźć dla niego godne następstwo.

Powszechnie uważa się, że najlepszym politykiem do tej roli jest aktualnie urzędujący premier Włoch Mario Draghi, który najpewniej wygrałby w cuglach. Musiałby jednak zrezygnować ze znacznie ważniejszej roli premiera i zostawić rządy w środku pandemii. Do niedawna najbardziej rozpoznawalnym kandydatem był kontrowersyjny były premier i magnat medialny Silvio Berlusconi, który, wbrew tradycji, ogłosił swoją kandydaturę i rozpoczął kampanię. Mimo wielu skandali korupcyjnych i seksualnych, a także wyroku, który kosztował go mandat senatora, był do niedawna kandydatem bloku centroprawicy – Forza Italia, Ligi Północy oraz Braci Włochów – i jednym z najważniejszych pretendentów do urzędu. Jednak ponieważ nie zdobył wystarczająco szerokiego poparcia, zrezygnował z ubiegania się o urząd i poprosił o niewpisywanie jego nazwiska na karcie.

Jego rezygnacja usunęła przeszkodę w negocjacjach między przywódcami partii politycznych w sprawie wspólnego kandydata. Jednak wciąż nie zasugerowano głosującym żadnego nazwiska. Niemniej Berlusconi, lider Forza Italia, sprzeciwił się poparciu obecnego premiera Mario Draghiego, argumentując, że były szef Europejskiego Banku Centralnego powinien pozostać premierem do końca kadencji w 2023 roku. Jeśli Draghi zostanie wybrany, zmusi to rząd do wyboru nowego premiera, którym miałby być, według nieoficjalnych ustaleń, aktualny minister ds. transformacji cyfrowej Vittorio Colao. Jednakże partia Berlusconiego grozi wówczas odejściem z rządu, a tym samym przyśpieszonymi wyborami. Sam premier Draghi nie wyraził ani dezaprobaty, ani chęci objęcia prezydentury – zapewne zaakceptuje wolę większości.

Frakcja Ruchu Pięciu Gwiazd wciąż naciska, aby Mattarella został na kolejną kadencję. Inni potencjalni kandydaci na prezydenta to Pier Ferdinando Casini, centrowy senator, który podobno ma dobre stosunki międzypartyjne, minister sprawiedliwości Marta Cartabia oraz były premier Giuliano Amato. Z tej grupy to Giuliano Amato jest najbardziej prawdopodobnym wyborem, ponieważ szanuje go zarówno partia Berlusconiego, jak i centrolewica. Może być jednak problemem dla bardziej prawicowych polityków z Ligi oraz Braci Włochów.

Zdjęcie: Michael Probst

Były lewicowy prezydent stał się faworytem w brazylijskich wyborach, lecz wielu wyborców wciąż szuka trzeciej, mniej polaryzującej opcji.

Wybory w Brazylii

Po trzech burzliwych latach Brazylijczycy wkrótce będą mieli szansę pozbawić urzędu swojego skrajnie prawicowego prezydenta Jaira Bolsonaro. Wybory odbędą się w październiku i Bolsonaro może mieć spore problemy – pod koniec listopada 2021 roku jego poparcie spadło do rekordowo niskiego poziomu 19 proc., a 60 proc. obywateli twierdzi, że źle wykonuje swoją pracę.

W ciągu ostatnich dwóch lat Bolsonaro krytykowany był m.in. za destrukcyjną politykę środowiskową i negowanie pandemii Covid-19. Analitycy twierdzą jednak, że spadek poparcia Bolsonaro wynika w dużej mierze z obecnej sytuacji gospodarczej. Rosnąca stopa inflacji i bezprecedensowa susza zahamowały ożywienie po pandemii, a brazylijska gospodarka weszła w tym miesiącu w recesję. Tamtejsza waluta, real, jest notowana na rekordowo niskich poziomach, a wielu wiąże to z decyzją prezydenta o zlekceważeniu reguł fiskalnych Brazylii w celu wprowadzenia tuż przed wyborami nowego programu transferów socjalnych dla biedniejszych rodzin.

Słabe wyniki gospodarcze Bolsonaro przyczyniły się do nieoczekiwanego powrotu byłego lewicowego prezydenta Luiza Inácio Lula da Silvy (znanego jako ‘Lula’). Ostatnie sondaże sugerują, że gdyby wybory odbyły się dzisiaj, Lula zdobyłaby 46 proc. głosów, a Bolsonaro 23 proc.

Niezależnie od perspektyw urzędującego prezydenta, rok wyborczy w Brazylii zapowiada się gorący. W ostatnich miesiącach prezydent wielokrotnie wskazywał, że w przypadku przegranej nie zaakceptuje wyników głosowania. – Nie martwię się o pozostanie prezydentem – powiedział lokalnym mediom w sierpniu. – Moje przesłanie brzmi: tylko Bóg zabierze mnie z tego stanowiska.

Brazylia była pod dyktaturą wojskową od 1964 do 1985 roku. Bolsonaro, zdeklarowany zwolennik tych czasów, rozciągał granice władzy prezydenckiej przez całą swoją kadencję. Sąd Najwyższy zablokował wiele z tych posunięć jako bezprawnych, a wówczas Bolsonaro wezwał dziesiątki tysięcy swoich zwolenników do zorganizowania ogólnokrajowych protestów przeciwko sądowi, kwestionując niezależność sądownictwa.

Zdjęcie: Eraldo Peres

W kwietniu tego roku brazylijski Sąd Najwyższy uchylił skazanie Luli za korupcję z 2017 roku, otwierając mu drogę do ponownego kandydowania na prezydenta. Lula, który ma być kandydatem lewicowej Partii Robotniczej (PT), jest jedną z najbardziej dzielących osobistości współczesnej Brazylii – być może drugą po Bolsonaro – a jego wejście do wyścigu pozostawia Brazylijczykom skrajnie polaryzujący wybór.

Lula pełnił funkcję prezydenta w latach 2003-2010. Okres ten zbiegł się z boomem gospodarczym w Brazylii, a jego rząd stał się niezwykle popularny, wdrażając programy opieki społecznej, które wydobyły miliony ludzi z ubóstwa.

Ale PT nadzorowała również jeden z największych na świecie schematów korupcyjnych w tym okresie, w którym z państwowego koncernu naftowego Petrobras skradziono miliardy dolarów. Według sondażu 42 proc. Brazylijczyków twierdzi, że nigdy nie zagłosuje na Lulę – chociaż wskaźnik ten jest jeszcze wyższy przy Bolsonaro.

Luiz Inacio Lula da Silva podczas rozmowy z jego zwolennikami, 2019. Zdjęcie: AFP

Lula zaoferował niewiele w zakresie platformy politycznej, zamiast tego skupiając się na przedstawieniu siebie jako źródła stabilności i umiaru. Zaciekle skrytykował ‘ludobójcze’ zarządzanie Bolsonaro w czasie pandemii, a w listopadzie udał się do Europy, gdzie spotkał się z ciepłym przyjęciem takich przywódców jak Emmanuel Macron i Olaf Scholz.

Brazylijscy wyborcy mają jednak nadzieję, że pojawi się trzeci kandydat, który rzuci wyzwanie Bolsonaro i Luli.

Media obszernie relacjonowały potencjalne kampanie m.in. gubernatora Sao Paulo João Dorii i sędziego Sérgio Moro, który skazał Lulę w 2017 roku, zanim przez krótki czas pełnił funkcję ministra sprawiedliwości Bolsonaro. Możliwe, że taki kandydat pokona Bolsonaro w pierwszej turze i przejdzie do drugiej tury z Lulą. Wciąż jednak inni politycy mają trudności z przebiciem się w sondażach.

Macron ma wygodną przewagę, ale nowi kandydaci mogą jeszcze namieszać.

Wybory we Francji

Francja wybierze nowy parlament oraz prezydenta już w kwietniu. Sezon wyborczy jest gorący i przypadł na okres kryzysu gospodarczego, dyskusji na temat tożsamości narodowej, pandemii i walki z bezrobociem. Obecnie trwa też prezydencja Francji w Radzie UE – o tym, jaki wpływ może mieć to na wybory w kraju, pisaliśmy tutaj. Kandydatów jest wielu, z czego najważniejszym jest oczywiście urzędujący Emmanuel Macron (choć jeszcze nie ogłosił startu). Jego przeciwnikiem od lat jest prawie wyłącznie skrajna prawica, która w ostatnim czasie osłabiła się przez podział i być może pogrzebała swoje szanse na zwycięstwo.

Nowe sondaże wskazują, że około trzy czwarte wyborców popiera kandydatów od centrum do skrajnej prawicy, co oznacza bardzo słabe wyniki partii lewicowych i socjalistycznych. Najlepszą nadzieją na dobry wynik dla kandydatów z lewicy byłoby miejsce w drugiej turze – kandydatów jest wielu i osobno mają niskie poparcie, lecz łącznie wynosi ono około 23 proc., co daje szansę na drugie miejsce. Powodem słabych wyników w sondażach lewicy jest przesunięcie się na prawo francuskich wyborców, głównie z powodu imigracji. Największe poparcie – 10 proc. – ma Mélenchon.

Ważną kandydatką jest centroprawicowa Valerie Pecresse, która zadeklarowała swoją kandydaturę w lipcu 2021 roku po wewnętrznych prawyborach partii. Oświadczyła, że będzie pierwszą kobietą na stanowisku prezydenta Francji, opisując siebie jako ‘jedna trzecia Thatcher i dwie trzecie Merkel’. Obecnie sondaże dają jej drugie lub trzecie miejsce i jej udział w drugiej turze jest bardzo prawdopodobny.

Ubiegająca się o fotel po raz trzeci Marine Le Pen jest kandydatką skrajnie prawicowej partii Zjednoczenie Narodowe. O negatywne trendy gospodarcze obwinia globalizację, a także sprzeciwia się rozszerzaniu wpływu Unii Europejskiej – kiedyś wezwała nawet do wyjścia z bloku, lecz w 2019 roku zmieniła zdanie. Nawołuje natomiast do ‘deislamizacji’ Francji i partnerstwa z Rosją, choć obecnie chce zmienić profil partii na bardziej umiarkowany i mniej antysemicki i ksenofobiczny, co cechowało partię przez lata. Jest tak dlatego, że na scenie pojawił się ktoś, kto skradł jej niemal połowę poparcia. Eric Zemmour jest nazywany francuskim Trumpem – skrajnie prawicowy kandydat znany jest ze swojej pracy w radiu, telewizji i prasie, gdzie głosi radykalne, prawicowe poglądy.

Le Pen ma obecnie poparcie na poziomie 17 proc., a Zemmour 13 proc. Pecresse według sondaży może liczyć na 16 proc., natomiast Macron na aż 25 proc. Mimo że ten ostatni jest zdecydowanym faworytem, jego wskaźnik dezaprobaty wynosi 55 proc. To znaczy, że jego sytuacja w drugiej turze nie jest pewna. Podczas gdy prawdopodobnie wygrałby z Marine Le Pen ze sporą przewagą, obecność w drugiej turze centroprawicowej Pecresse doprowadziłaby do bardziej wyrównanej walki. Obecnie, według sondaży, Pecresse przegrałaby z wynikiem 47, a Le Pen 44 proc.

Zdjęcie: Ian Langsdon

Kandydaci w Korei zdają się nie posiadać dobrego pomysłu na kierunek, jaki powinno obrać ich państwo. Przez to skupiają się na atakach personalnych i prztyczkach w nos.

Wybory w Korei Południowej

9 marca Korea Południowa wybierze nowego prezydenta, który zastąpi dotychczasowego, Moona Jae-ina. Dwaj wiodący kandydaci, Lee Jae-myung z rządzącej liberalnej Partii Demokratycznej i Yoon Seok-youl z opozycyjnej konserwatywnej Partii Władzy Ludu, według ostatnich sondaży idą łeb w łeb. Problemem w Korei jest to, że obie kampanie skupiają się obecnie głównie na atakach osobistych. Lee, były gubernator prowincji Gyeonggi, zmaga się z mnóstwem zarzutów o korupcję i skandalami kwestionującymi jego zdolność do pełnienia funkcji prezydenta. Ponadto pojawiają się oskarżenia, że Lee dotkliwie pobił swoją żonę, a jego syn został niedawno oskarżony o nałogowy hazard i korzystanie z usług sex workerek.

Kandydat Partii Władzy, były prokurator generalny Ludu Yoon i członkowie jego rodziny również byli mocno atakowani na tle niepolitycznym – ostatnio jego żona, Kim Kun-hee, została oskarżona o fałszowanie swojego CV, za co musiała przeprosić naród. Kim była również oskarżana o fałszowanie cen akcji dealera importowanych samochodów.

Po okresie wyborczym, już nazwanym ‘najbardziej niesmacznym’ w historii Korei, widać oznaki, że tamtejsze społeczeństwo może być zmęczone negatywną kampanią obu obozów. Pojawiły się wezwania, aby kandydaci powstrzymali się od ataków personalnych i zamiast tego skierowali swoją uwagę na przedstawienie własnej wizji kraju. Dużo wskazuje jednak na to, że taki charakter kampanii związany jest z tym, że kandydaci w rzeczywistości nie mają jasnej i obiecującej wizji państwa i muszą uciekać się do takiej strategii. To może być niepokojące nie tylko dla Korei, ale także dla krajów, na których politykę i interesy najbardziej wpłyną wyniki marcowych wyborów. Chodzi głównie o Stany Zjednoczone i ich rywalizację z Chinami, co wymaga skoordynowanych wysiłków w regionie Indo-Pacyfiku. Obecna administracja Moona wciąż utrzymuje niejasne stanowisko w drażliwych kwestiach, nie obierając strony w konflikcie. Natomiast opozycyjny kandydat Yoon opowiada się za silną współpracą z Japonią i USA, choć nie rozwinął tego planu w swojej kampanii. Ponieważ wciąż nikt jasno nie prowadzi w sondażach, brak debaty na temat kierunku kraju oznacza, że obywatele Korei przez jeszcze kilka miesięcy nie będą wiedzieć, na czym stoją w tak ważnej geopolitycznej kwestii.

Zdjęcie: Kim Hong-Ji

Prawo i Sprawiedliwość traci w sondażach i mało prawdopodobne, żeby coś się zmieniło w tej kwestii, jeśli sytuacja gospodarcza się nie polepszy.

Wybory w Polsce

Polskie wybory parlamentarne wypadają dopiero w listopadzie 2023 roku, lecz już teraz pojawiają się informacje o tworzeniu list wyborczych, chęci na przyspieszone wybory czy, co kluczowe, sondaże dające PiS-owi wynik niewiele wyższy niż KO.

Mniej więcej w połowie zeszłego roku Jarosław Gowin mówił, że najlepszym planem dla partii rządzącej będzie ustalenie wcześniejszych wyborów na wiosnę 2022 roku, ponieważ później koszmarny stan polskiego budżetu wyjdzie na jaw i PiS straci poparcie nawet tego elektoratu, któremu nie przeszkadzało niszczenie państwa prawa czy zakaz aborcji. Miałoby tak być, ponieważ w 2022 roku dało się, za pozwoleniem Komisji Europejskiej, złożyć budżet, zwiększając dług publiczny, na co nie byłoby pozwolenia już w 2023 roku. PiS nie zdecydował się na wcześniejsze wybory, a Gowin miał rację, choć pomylił się o rok, bo nie spodziewał się, jak zły może być stan gospodarki już w styczniu. Obecna sytuacja na świecie i w regionie oraz wcześniejsza luźna polityka budżetowa rządu doprowadziły do kryzysu gospodarczego, a tym samym do słabnącego poparcia nawet wśród najtwardszego elektoratu partii rządzącej. Ponadto sytuacja wewnątrzpartyjna, wyraźniejszy podział na frakcje wewnątrz Zjednoczonej Prawicy, zależność od Pawła Kukiza i wymowne weto prezydenta w sprawie ‘Lex TVN’ wskazują na powolny, lecz ustawiczny upadek siły, możliwości i autorytetu partii.

Najnowszy sondaż Kantar pokazuje, co prawda, zwycięstwo PiS-u, lecz wynik jest na poziomie niższym niż 30 proc., a w przypadku zjednoczenia się centroprawicowej części opozycji możliwa jest nawet porażka partii rządzącej. W tym momencie, w czasie zbierania owoców swoich rządów, przyspieszone wybory byłyby dla nich strzałem w stopę i utratą większości lub zdobyciem jej przez koalicję z jedną z partii znajdujących się obecnie w opozycji – Lewicą (z powodów polityki socjalnej) lub z Konfederacją (z powodów tożsamościowych i ogólnej charakterystyki), co zapewne nie jest na rękę Jarosławowi Kaczyńskiemu. Wcześniejsze wybory byłyby też niekorzystne dla opozycji, nawet mimo zwycięstwa, ponieważ negatywne skutki polityki PiS-u musiałaby wziąć na siebie.

Zdjęcie: Nikoff/Newspix.pl

Image

Marek Migalski

Politolog, profesor Uniwersytetu Śląskiego

Wewnętrznie to będzie trudny czas dla PiS. Posłowie są coraz bardziej świadomi tego, że to już ich ostatni pełny rok u władzy. Nasilą się wojny różnych frakcji. Parlamentarzyści z tylnych ław zrozumieją, że nie załapią się do Sejmu, gdy poparcie dla PiS spadnie do około 30 proc. Napięcie na linii Solidarna Polska – PiS też wzrośnie. Coraz bardziej dojmujące jest poczucie, że zbliża się koniec rządów PiS. Podkreślam: nie koniec PiS, lecz koniec rządów PiS.

Tak samo nikłe są nadzieje PiS-u w wyborach w 2023 roku – nic nie wskazuje na poprawę sytuacji w kraju i wewnątrz partii. Trzeba mieć jednak na uwadze, że sytuacja jest dynamiczna, a dla PiS-u także rozpaczliwa, więc drastyczne, nagłe działania, a także nieprzewidywalność działań innych krajów mogą wpłynąć, pozytywnie lub nie, na poparcie partii rządzącej. Zwłaszcza że do planowanych wyborów mamy jeszcze niemal dwa lata. Obecnie jednak nie wygląda to dla nich dobrze. PiS może jedynie liczyć na bierność opozycji i ich niezdolność do współpracy albo na cudowne uzdrowienie gospodarki w 2023 roku.

Zdjęcie główne: Bernadett Szabo
Tekst: MK

TU I TERAZ