Previous Slide Icon Next Slide Icon
Play Daily Button Pause Daily Button
Exit Daily Button

Czy mindfulness to ściema?

Czy trening uważności może sprawić, że paradoksalnie staniecie się mniej uważni? Wygląda na to, że tak.

Mindfulness to słowo, które w ostatnich latach zrobiło ogromną karierę. Krótko mówiąc, chodzi o uważność. Trenowanie jej ma pomóc nam w byciu tu i teraz. Da nam koncentrację, spokój i energię, zmniejszy napięcie i stres, pozwoli nam doceniać to, co mamy. Wszystko to dzięki skupieniu na naszym oddechu podczas medytacji. Ale skąd się właściwie wzięła medytacja we współczesnym, stechnologizowanym i zabieganym świecie? Oczywiście z buddyzmu, którym fascynowali się najpierw bitnicy, a potem hippisi. To właśnie dzięki nim zachodnie społeczeństwo zapoznało się z medytacją. Jednak właściwy początek mindfulness przypada na końcówkę lat 70., kiedy to Jon Kabat-Zinn zakłada na Klinikę Redukcji Stresu na University of Massachusetts Medical School, gdzie stosowane są techniki buddyjskie. Kabat-Zinn pozbywa się jednak wschodniej otoczki, nazywając to, co jest tam praktykowane MBSR (Mindfulness-Based Stress Reduction , czyli Redukcja Stresu Oparta na Uważności), które umieszcza w bardziej naukowym kontekście. Dziś Kabat-Zinn jest jedną z najjaśniejszych gwiazd mindfulness, a MBSR to podstawowy i najpopularniejszy program medytacji. Drugim jest MBCT (Mindfulness-Based Cognitive Therapy, czyli Terapia Poznawcza Oparta na Uważności), w zasadzie rozszerzenie poprzedniej techniki z myślą o zapobieganiu nawrotom depresji.

Jeśli wystarczy kwadrans, by poczuć się lepiej, to dlaczego nie spróbować?

Współczesna popularność mindfulness

Świadome oddychanie kluczem do szczęścia? To brzmi dosyć prosto, więc nic dziwnego, że wiele osób postanowiło spróbować. Zwłaszcza że aplikacji do medytacji jest dziś całe mnóstwo, drugie tyle – podcastów choćby na Spotify. Googlując 'minfulness’, albo szukając tego hasła na Instagramie, też wyświetla nam się multum opcji. Niedawno tematem zainteresował się także Netflix – ośmioodcinkowy serial animowany 'Poradnik Headspace: Medytacja’ to kompendium wiedzy dla wszystkich, którzy chcą postawić pierwszy krok na ścieżce do bardziej uważnego życia. I fakt, że w świecie pełnym bodźców coraz więcej osób szuka wyciszenia, absolutnie nie dziwi. W końcu niemal wszyscy borykamy się ze stresem, odczuwamy napięcie i czasem czujemy się bezradni albo przygnębieni. Szczególnie w ostatnich miesiącach, gdy kolektywnie nie mieliśmy zbyt wielu powodów do radości. Skoro wystarczy kwadrans, by poczuć się lepiej, to dlaczego nie spróbować? A co, jeśli to naprawdę działa? Bo przecież te dziesiątki stron, postów i apek nie mogą się mylić, prawda? Coś w tym musi być. I jeśli praktykujesz mindfulness i czujesz, że ci to pomaga – good for you. Serio, jeśli działa, to nic do tego nie mamy. Ale jeśli jednak masz wrażenie, że coś tu śmierdzi, to już bierzemy się za wyjaśnianie.

Zdjęcie: Netflix

A może apka do mindfulness zamiast podwyżki?

Mindfulness a maszyna kapitalizmu

Mindfulness całkiem szybko zadomowiło się w kapitalistycznych strukturach. Pierwszą firmą, która zaproponowała swoim pracownikom te praktyki, było Monsanto, dziś kojarzące się przeważnie ze skandalem z glifosatem. W połowie lat 90. Bob Shapiro, nowy CEO firmy, zabrał 18 kierowników na 4-dniowe ciche odosobnienie, po raz pierwszy odzierając w taki sposób korporację z cynizmu i przenosząc ją w nieco bardziej duchowy wymiar. Uczestnikom wyjazd naprawdę się spodobał. – Dzięki mindfulness znikają wszystkie gadki, które zwykle toczą się w twojej głowie i zaczynasz odkrywać, co jest dla ciebie ważne w twoim życiu. To, co czyni ten program tak wspaniałym, to fakt, że może on wpływać na długoterminową ewolucję jednostek, a tym samym organizacji. Dzięki niemu to, co robię w pracy ma więcej celu i znaczenia – powiedział jeden z nich.

Nic więc dziwnego, że inne korporacje poszły za ciosem i wzięły się za to, co robią najlepiej, czyli za zarządzanie – tym razem emocjami pracujących w nich osób. Mindfulness stało się remedium na problemy w firmie. I to dosłownie. Gdy pod koniec 2019 roku pracownicy amerykańskiego Starbucksa domagali się podwyżek i lepszych warunków pracy, kierownictwo zaproponowało im… bezpłatny dostęp do aplikacji Headspace. – Nie prosiliśmy o aplikację do medytacji. Chcemy być w stanie zapłacić czynsz – skomentował wtedy jeden z pracowników.

Ten problem poruszony został także przez Ronalda Pursera, autora książki 'McMindfulness’, która mówi o tym, jak współczesna praktyka mindfulness stała się narzędziem kontroli społecznej i samopacyfikacji. Powierzchowny i przypominający grywalizację proces medytacji oferuje szybkie lekarstwa na skomplikowane problemy. Bo przecież skoro udało się nam osiągnąć spokój, to wszystko jest dobrze, prawda? – [To] najskuteczniejszy dla nas sposób uczestnictwa w kapitalistycznej dynamice przy jednoczesnym zachowaniu zdrowego rozsądku – mówi o mindfulness słoweński filozof Slavoj Žižek.

Zdjęcie: Ronpurser.com

Image

Ronald Purser

autor książki 'McMindfulness'

Jeśli firma mówi, że praktykuje uważność, komunikuje też, że ma naprawdę opiekuńczą kulturę pracy. Na przykład: 'Bardzo zależy nam na psychologicznych potrzebach pracowników' Albo można też myśleć o tym jako o nowej formie protestanckiej etyki pracy. To lekarstwo, które pozwala tolerować uciążliwe warunki pracy. Obiecuje większe sukcesy zawodowe – cały czas to słyszysz. To prawie tak, jakby neoliberalny kapitalizm miał zdolność pochłaniania i inwazji tych praktyk. Dlatego nazwałem McMindfulness nową duchowością kapitalistyczną.

Czujesz stres? To tylko twoja wina.

Cała odpowiedzialność na jednostkę

Ronald Purser w książce 'McMindfulness’ zwraca też uwagę na jeszcze jedną istotną rzecz: tak wykorzystywane mindfulness ma sprawić, że jednostka będzie całkowicie odpowiedzialna za jej samopoczucie. Jeśli więc czujemy stres, to wina jest po naszej stronie, a nie choćby po stronie pracy, w której trudno o godziwe wynagrodzenie. A więc to my musimy sobie z tym poradzić. Sami. No, ewentualnie z odpowiednią apką.

Tymczasem zmiana wcale nie bierze się z naszego wnętrza – a przynajmniej nie zawsze. Funkcjonowanie w świecie rodzi przecież liczne problemy, za które nie odpowiadamy wyłącznie my sami. – To problem, gdy [mindfulness] jest odłączone od krytyki społecznej. Jeśli promuje ten wysoce sprywatyzowany i indywidualistyczny światopogląd, to kupuje całą retorykę, że to jednostka musi się zoptymalizować, abyśmy działali razem – tłumaczy Purser.

Czy jest jakieś rozwiązanie? Autor 'McMindfulness’ sądzi, że tak. Mogłoby nim być krytyczne badanie przyczyn stresu i tego, że nie są one wyłącznie indywidualistyczne, a osadzone w konkretnym systemie społeczno-politycznym. Ale tego od apki się raczej nie dowiemy.

Photo by eniko kis on Unsplash.com

Negatywne emocje też są nam potrzebne.

Czy człowiek zawsze powinien być spokojny?

Czujesz stres? A może napięcie? To dobrze! To znaczy oczywiście to nie do końca dobrze, ale dyskomfort psychiczny też jest nam do czegoś potrzebny. Sygnalizuje nam w końcu, że coś jest nie tak. Zamiast uśpić te emocje za pomocą 15-minutowej sesji medytacji, warto się zastanowić, jakie jest ich źródło. Bo, jak już wyjaśniliśmy powyżej, wątpliwe, że jesteśmy nim wyłącznie my sami. Tak więc są rodzajem dodatkowych informacji o rzeczywistości, w której żyjemy. Założenie, że naszym 'stanem fabrycznym’, do którego zawsze należy dążyć, jest wewnętrzny spokój, nie jest słuszne. '[O]braz człowieka jako istoty spokojnej, uśmiechniętej i nieustannie skupionej na własnych stanach wewnętrznych jest nie tylko nieprawdziwy, ale po prostu nieznośny’ – pisze filozof Tomasz Stawiszyński w tekście 'Medytacja w służbie korpo’. – ’Tego rodzaju duchowość, zainteresowana ciągłym niwelowaniem każdego dyskomfortu, może prowadzić do egocentryzmu i zaniku empatii. Dobre samopoczucie staje się tu zasadniczym celem wszystkich dążeń. A skoro szczęście można wyrzeźbić niczym muskulaturę na siłowni, to również wyrzuty sumienia związane z niesprawiedliwym traktowaniem innych albo zadawaniem im cierpienia, stają się li tylko problemem technicznym, który za pomocą odpowiednich praktyk da się wyeliminować’.

Photo by MARK ADRIANE on Unsplash

A może to placebo?

Nie ma dowodów na to, że mindfulness działa

Najciekawsze jest jednak to, że choć mindfulness to dziś przemysł warty około czterech miliardów dolarów, brak naukowych dowodów na to, że to naprawdę działa. Owszem, badano to, ale nie są to za dobre badania – brak w nich jednoznacznej definicji tego, czym w zasadzie mindfulness jest, a często nawet i grup kontrolnych, które pozwoliłyby na wyeliminowanie efektu placebo. To nie nasza opinia – napisało o tym 15 znanych psychologów i kognitywistów w periodyku naukowym ’Perspectives on Psychological Science’. W 2015 roku tylko 9 proc. wynalazków związanych z mindfulness przed wprowadzeniem na rynek testowano w badaniach klinicznych z grupą kontrolną. – Nasz raport nie oznacza tego, że medytacja mindfulness nie jest w niektórych przypadkach pomocna. Po prostu nie da się tego stwierdzić z perspektywy naukowej, bo odpowiedni rygor badań nie został zachowany – tłumaczy Nicholas Van Dam, psycholog kliniczny z University od Melbourne. Nie oznacza to jednak, że wszystkie apki i podcasty na temat mindfulness nadają się tylko do kosza, a czas, który spędziliście na medytacji, został bezpowrotnie stracony. Naukowiec zwraca bowiem uwagę na to, że faktycznie mindfulness może być pomocne w niwelowaniu niepokoju, depresji i bólu, jednak póki co nauka tego nie potwierdza.

Photo by Bekir Dönmez on Unsplash
Tekst: NS

TU I TERAZ